Marek Budzisz Marek Budzisz
1336
BLOG

Potiomkinowska wioska rosyjskiej propagandy. Międzynarodowe sukcesy a realia.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

W Rosji, delikatnie rzecz ujmując, rzeczywistość rozmija się z polityką. Wielkim planom, szczytnym hasłom i zamierzeniom nie towarzyszą, najczęściej, realne osiągnięcia i sukcesy. Nie inaczej jest też w polityce zagranicznej. Weźmy np. strategiczne partnerstwo chińsko – rosyjskie. Gdyby kontentować się tylko opiniami Rosjan, to jest ono zahartowane niczym przysłowiowa stal. I lada moment uporządkuje się sprawy światowe odstawiając Stany Zjednoczone do kąta. Przy okazji nastąpi okres niebywałej gospodarczej prosperity, oczywiście w efekcie współpracy gospodarczej.  Ale praktyka odbiega, nieco, od tych zamierzeń. Przed pierwszym w historii szczytem 28 Państw Jedwabnego Szlaku, który odbędzie się 14 – 15 maja w Pekinie, Władimir Putin liczył na ogłoszenie planów inwestycyjnych Chin w Rosji. Szczególnie, chodziło o budowę szybkiej linii kolejowej Moskwa – Kazań. Rosjanie spodziewali się, że w przeddzień zjazdu partii komunistycznej Chińczycy, chcąc osiągnąć medialny sukces, będą zainteresowani podpisaniem stosownych dokumentów i sypną groszem. Ale nic takiego się nie stało. Chińczycy nie wykazali zainteresowania, mimo, że bliski współpracownik prezydenta Xi, Fang Xinghai z Banku Centralnego, napisał niedawno, że władze Chin prócz bezpośredniego budżetowego finansowania dla realizacji inwestycji w infrastrukturę transportową w krajach objętych programem stworzą specjalną grupę wyselekcjonowanych firm, które będą mogły emitować na światowych rynkach finansowych swe papiery dłużne.

To, co nie udało się Rosjanom realizują Gruzini. Pod koniec ubiegłego roku zakończyli z Chińczykami negocjacje o wolnym handlu a teraz przystępują do realizacji inwestycji w infrastrukturę. Chodzi o linię kolejową łączącą Turkmenistan z Azerbejdżanem i Gruzją. Przy czym realizacja tych planów pozwoli na rozwój żeglugi kaspijskiej (z Turkmenistanu, Kazachstanu do Azerbejdżanu) oraz omijając Rosję (i przy okazji Armenię) przyczyni się do poprawy sytuacji gospodarczej w nieorientujących się na Moskwę państwach regionu. Teraz Gruzini przystępują do kolejnego posunięcia – grupa amerykańskich i gruzińskich inwestorów, rozpoczęła prace przygotowawcze związane z budową nowego portu na Morzu Czarnym – zlokalizowanego w Anaklii. Docelowo port będzie mógł rozładowywać ok. 900 tys. kontenerów, zaś z racji tego, że podejście doń jest głębsze będą tam mogły zawijać statki o większej ładowności. Funkcjonujący obecnie port w Poti może rocznie przyjąć 600 tys. kontenerów. Tam zresztą też sporo się dzieje. Ostatnio większościowy udział w funkcjonującej nieopodal tego portowego miasta specjalnej strefie ekonomicznej kupił chiński gigant - China Energy Company Limited (ponad 38 mld dolarów przychodów) i planuje tam umieszczenie wielu inwestycji chińskich firm.

Ale to nie jedyny przykład gdzie jak na dłoni widać, że wielkie plany rosyjsko – chińskiej współpracy gospodarczej nie kończą się równie wielkimi osiągnięciami. Weźmy na przykład projekt, na który Rosjanom bardzo zależy, integracji systemów energetycznych na Dalekim Wschodzie. Już od lat lansują oni tezę o potrzebie budowy zintegrowanych systemów przesyłowych łączących sieci energetyczne Rosji, Chin, Japonii i Korei Pd. Interes Moskwy jest oczywisty – mając surowce energetyczne a relatywnie niewielkie zapotrzebowanie i własne zużycie, chcą eksportować energię elektryczną. Ideę osobiście publicznie popierał Władimir Putin, obiecując w trakcie spotkania Wschodniego Forum Gospodarczego jesienią ubiegłego roku, atrakcyjne i konkurencyjne ceny dla odbiorców rosyjskiej energii. Chińczycy kilka lat wcześniej podpisali z Rosją wieloletni kontrakt na dostawy prądu, ale na rozszerzenie formuły i integrację systemów nie chcą się zgodzić. Zapewne z tego względu, że sformułowali własną politykę energetyczną, której realizacja przeszkodzi rosyjskim planom. Otóż chcą oni do 2020 roku wydać 88 mld dolarów na budowę wewnętrznych chińskich sieci przesyłowych wysokiej mocy. A dodatkowo wydadzą następne 315 mld dolarów na remonty i modernizacje istniejącej infrastruktury. Wszystko po to, aby połączyć zlokalizowane na wschodzie okręgi przemysłowe z regionami położonymi na zachodzie i w centrum kraju, słabiej uprzemysłowionymi, ale dysponującymi możliwościami produkcji energii, w tym ze źródeł naturalnych. Chcą tego samego, co Rosjanie, ale dla siebie. Będą używać inwestycji w infrastrukturę po to, aby zwiększyć rozwój gospodarczo zapóźnionych części kraju. Podobnie, jak Rosjanie, Chińczycy chcą połączenia sieci przesyłowych krajów regionu. Ale najpierw planują budowę sieci z Chin do Seulu, a potem do Japonii. A dopiero w dalszej kolejności, być może, do Władywostoku i innych miejsc w Rosji.

Z podobną sytuacją, mamy chyba do czynienia w Syrii. Granice obszarów deeskalacji konfliktu, jak informuje rosyjska prasa, zostały określone na osobiste polecenie prezydenta Putina. Skłania to analityków zachodnich, np. ze Stratfor, do wysunięcia tezy, iż Rosjanie doszli do wniosku, że ewentualne polityczne korzyści z zaangażowania w syryjski konflikt zaczynają być mniejsze niźli ponoszone straty. I dlatego, naciskają, dążąc do zawarcia jakiejkolwiek formuły pokojowej. Z militarnego punktu widzenia sytuacja w Syrii jest daleka od stabilności. Siły zbrojne, jakimi dysponuje Asad są wspierane przez rozmaite formacje milicyjne i pospolite ruszenie. Szkoleniem i dowodzeniem nimi zajmują się „doradcy” przysłani z Iranu – strażnicy rewolucji. Zważywszy, że w Syrii obecny jest pro-irański Hezbollah, oznacza to, że Irańczycy dysponują tam siłami wojskowymi wcale nie mniej licznymi niźli wojska rządowe. Rosyjscy „doradcy” to przede wszystkim lotnictwo i obrona przeciwlotnicza. Oczywiście są tam też przeróżne półprywatne armie złożone z rosyjskich (czeczeńskich) ochotników. Ale Rosjanie nie chcą rozszerzać swojej w Syrii obecności. Przy okazji powołania stref deeskalacji zawiesili loty nad terytorium kraju. Amerykanie jednak już poinformowali, że tego nie zrobią. A zatem wszystko wygląda jak gdyby porozumieli się gracze średniego szczebla kontrolujący rząd w Damaszku (Iran, Rosja) z innymi zainteresowanymi. Spoglądając na geografię stref nie trudno zobaczyć, że największe i najważniejsze z nich (Idlib i Djerba) położone są przy granicach Turcji i Jordanii. Rosyjscy komentatorzy (przynajmniej niektórzy z nich) uważają, że porozumienie stanowi wstęp do faktycznego podziału kraju. Wątpią też w celowość utworzenia dwóch pozostałych – zarówno ich wielkość, jak i rozkład sił wojskowych, ale także fakt, że znajdują się w nich oddziały radykalnych islamistów to argumenty przeciw celowości ich utworzenia. Wygląda to tak, jak gdyby stanowiły one zasłonę dymną – lepiej powołać cztery strefy niźli dwie. Sytuacja jest płynna i będzie podlegała zmianom, zwłaszcza, że dokładniejsze rozgraniczenie zaplanowano na koniec maja. Już teraz jednak widać jak na dłoni, że rosyjski obraz propagandowy – sukces interwencji zarówno militarny, jak i polityczny, daleki jest od rzeczywistości, a przynajmniej skala jest nieco mniejsza niż to głoszą oficjalne komunikaty.

A ewentualne straty? O kosztach ludzkich i finansowych pisano już sporo. Warto zwrócić uwagę na fakt inny, nie tak chętnie przez Rosjan podnoszony. Otóż Rosja jest dziś największym, nie licząc Turcji, muzułmańskim państwem w Europie. Oficjalnie żyje tam (wg. danych z 2013 roku) 20 milionów muzułmanów, jednak dane nieoficjalne wskazują, że ich rzeczywista liczba jest sporo większa – 28 milionów ludzi. Ale infiltracja islamskich radykałów obejmuje już cały kraj. Niedawno media niemal w tym samym czasie informowały o rozbiciu islamistycznych komórek w Okręgu Kaliningradzkim i na Sachalinie. Spójrzmy teraz na liczby. Szacuje się, że w Rosji jest ok. 700 tys. salafitów, z tego sympatyzujących z DAESZ, może być wg. różnych szacunków od 200 do 500 tysięcy. Władze z niepokojem obserwują postępującą radykalizację, zwłaszcza wśród muzułmanów kaukaskich. Punktem przełomowym, jak się wydaje, było powołanie łączącego radykałów kalifatu kaukaskiego. Dziś szacuje się, że po stronie islamistów walczy ok. 2400 bojowników pochodzących z samej Rosji. I dodatkowo kolejne drugie tyle z byłych republik sowieckich. Ostatnio prasa rosyjska informowała, że syryjscy islamiści dysponują sprzętem optycznym i snajperskim rosyjskiej produkcji.

A kolejny obszar, na którym szumne deklaracje rosyjskiej propagandy rozmijają się z rzeczywistością? Proszę bardzo – NATO. Rumunia poinformowała niedawno, że powiększy swoje wydatki wojskowe do poziomu 2 % PKB, a dodatkowo władze tego kraju zwróciły się do Waszyngtonu z prośbą o sprzedanie im baterii systemu obrony przeciwlotniczej Patriot. Wczoraj, rosyjskie media, doniosły, że Amerykanie przystąpili do modernizacji bazy lotniczej Michaił Kogelinczanu, położonej 10 kilometrów od brzegów Morza Czarnego. Rosyjscy eksperci wojenni argumentują, że to nie jedyny krok Sojuszu pogarszający sytuację ich kraju, zwłaszcza, że jak konstatują do Naddniestrza samoloty bojowe dolecą z niej w 5 minut. Kolejnym maja być ćwiczenia wojsk paktu, zaplanowane na czerwiec – 25 tys. żołnierzy z 11 krajów. A przecież w Naddniestrzu są rosyjskie „siły pokojowe” – 2 tysięczny kontyngent. I oficjalnym celem rosyjskiej polityki zagranicznej jest osunięcie NATO od własnych granic.

No może te wszystkie rosyjskie sukcesy uda się przykryć planami ubiegania się Rosji o organizację letnich Igrzysk Olimpijskich w roku 2028, o czym wczoraj, w wywiadzie dla Associated Press, powiedział prezydent Putin. W grę wchodzi Petersburg, Soczi a może Kazań. Czyżby plany nie na jedną a na więcej kadencji? Tylko ten przeklęty Nawalny, który wszystko psuje i utrudnia. Właśnie poinformował, że stworzona przezeń internetowa telewizja ma już milion subskrybentów.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka