Marek Budzisz Marek Budzisz
754
BLOG

Czekając na nowe amerykańskie sankcje przeciw Rosji.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Skandal z dostawą turbin na Krym staje się coraz ciekawszy, a przy tym odsłania kulisy międzynarodowej polityki, za które zawsze warto zaglądać. Przypomnijmy. Na początku czerwca okazało się, że zbudowane w oparciu o technologię niemieckiego Siemensa we wspólnym rosyjsko – niemieckim przedsiębiorstwie turbiny gazowe o mocy 235 MW każda zamiast w Kraju Krasnodarskim, jak przewidywał to kontrakt, znalazły się na Krymie. Najpierw dostarczono dwie, a po kilku dniach dwie kolejne. Niemcy podnieśli wielkie larum – zostaliśmy podstępnie oszukani grzmieli – i zgłosili skargę do sądu arbitrażowego. Domagają się w niej odszkodowań, aresztowania turbin i wydania zarządzenia zabraniającego ich montażu. Publicznie skarżą się na wiarołomność swych rosyjskich partnerów handlowych, którzy wykonali dość prostą sztuczkę – najpierw turbiny kupiła elektrowania położona w Rosji, która potem doszła do wniosku, że jej się nie przydadzą i odsprzedała je na wtórnym rynku. Traf chciał, że zakupu dokonały zakłady z krymskiego Symferopola i Sewastopola. A przecież obowiązują europejskie sankcje, które zabraniają dostaw na półwysep jakichkolwiek maszyn i urządzeń energetycznych. Rosjanie trochę dziwią się zdenerwowaniu Siemensa, bo przecież, tak przynajmniej argumentują komentatorzy, już dwa lata temu prasa pisała, wprost, że budowane turbiny trafią na Krym. Rząd zresztą indagowany przez media czy w związku z europejskimi sankcjami budowa nie ulegnie opóźnieniu przez ostatnie dwa lata potwierdzał, że wszystko zostanie uruchomione w terminie. I nadal jest dobrej myśli, choć Niemcy twierdzą, że nie będą uczestniczyć w ich rozruchu, dostaw części zamiennych także nie będzie a o gwarancjach Rosjanie winni już zapomnieć. Padają nawet deklaracje o wycofaniu się niemieckiego koncernu z Rosji.

Póki, co Rosjanie są dobrej myśli. Sąd, do którego ze skargą wystąpił niemiecki koncern znajduje się w Moskwie i w gruncie rzeczy o jego postanowienie władze rosyjskie są spokojne. Na razie do dymisji podał się prezes jednej z pośredniczących w transakcji firm, ale ma to związek, jak informują media z tym, że informacje o transakcji przeciekły do mediów.

Dziennikarze zwracają uwagę na to, że jeszcze w 2014 roku, a zatem już po aneksji Krymu i już po wprowadzeniu sankcji rządowym programem objęta została budowa elektrowni. Już wtedy wiadomo było, że turbin nie będzie można legalnie dostarczyć, bo żaden rosyjski producent nie jest w stanie ich zbudować, ale tym nie mniej decyzje o budowie elektrowni podjęto. A zatem, jak argumentują, władze musiały już wówczas mieć plan obejścia sankcji. Nie bardzo się nimi jak widać przejmowano. I wcale nie jest prawdą, że nie było innych rozwiązań. Z technicznego punktu widzenia można było zbudować most energetyczny między zaanektowanym półwyspem a rosyjskim systemem energetycznym. Tylko, że ciągnięcie linii o długości ponad 300 km byłoby per saldo rozwiązaniem droższym. Ostatecznie i tak taki most zbudowano, po tym jak Ukraina pod naciskiem radykalnie nastrojonych aktywistów, którzy jak pamiętamy, przewrócili słupy podtrzymujące linie wysokiego napięcia na Krym przerwała dostawy energii elektrycznej. Ale to było pod koniec 2015 roku, a wtedy, gdy podejmowano decyzję w Moskwie o budowie elektrowni dostawy z Ukrainy trwały w najlepsze. A teraz, po pierwszym trudnym roku, jak piszą dziennikarze Radio Swoboda, na półwyspie nie odczuwa się już braków w dostawach energii elektrycznej. Ale nawet gdyby takie były, to ludzie sobie z tym radzą. Kupili generatory i są zabezpieczeni. A władze w inny sposób dbają, aby z zadowoleniem przyjmowali nowe porządki. Ostatnio np. przyjęto ustawę w myśl, której długi ludności Krymu wobec ukraińskich instytucji finansowych ulegają umorzeniu.

Wróćmy jednak do kwestii turbin. Wydaje się, że Rosjanie od początku, czyli od lata 2014 roku, kiedy to rząd wpisywał budowę obydwu elektrowni do rządowego programu byli zdecydowani na obejście sankcji, lub liczyli, że sankcji wcale nie będzie. A z pewnością nie spodziewali się, że swoje stanowisko zaostrzą Stany Zjednoczone. Bo nie ulega wątpliwości, że za działaniami Siemensa, który głośno krzyczy, że został oszukany, skrywa się obawa, iż koncern objęty zostanie karami przez Waszyngton. Groźnym memento jest w tym wypadku nałożenie przez amerykańską administrację kar na koncern Exxon za zawarcie umów z objętym sankcjami prezesem rosyjskiego Rosnieftu Sieczinem. Kary nie są oszałamiające (2 mln dolarów), ale fakt ich nałożenia jest istotny.

O tym, że Rosjanie na poważnie obawiają się nowych sankcji, w związku z oskarżeniami o ingerencję w amerykański proces wyborczy świadczy zachowanie ich i ich biznesowych partnerów. Właśnie poinformowano, że szwajcarska firma układająca gazociąg po dnie Morza Czarnego pod naciskiem Gazpromu ściągnęła drugi statek do kładzenia rur. Rozpoczęto i już podobno zakończono układanie drugiej nitki gazociągu na wodach przybrzeżnych i teraz kładzione są obydwie nitki. Pierwotnie planowano ułożenie jednej i rozpoczęcie drugiej. Teraz buduje się obydwie naraz. Rosyjskie media nie skrywają, że decyzja o przyspieszeniu prac zapadła w Moskwie na najwyższym szczeblu z jednego tylko powodu, – jako realną ocenia się amerykańską groźbę wprowadzenia dodatkowych sankcji, które mogą znacznie utrudnić inwestycję. Przypomnijmy, że propozycje amerykańskiego Kongresu mówią o sankcjach na firmy zarówno finansujące rosyjskie inwestycje energetyczne i przesyłowe, jak i dostarczające im niezbędnych technologii, sprzętu i know – how.

I to z tego powodu europejscy partnerzy Gazpromu w ciągu jednego dnia przelali na jego konto całość środków niezbędnych do sfinansowania budowy Nord Stream 2. A teraz zwolennicy zniesienia sankcji przystępują do akcji w mediach. Niemiecki Handelsblatt opublikował artykuł, w którym znajdują się wypowiedzi prezesów niemieckich i austriackich firm z branży energetycznej. Zdecydowanie przeciw zaostrzeniu sankcji wymierzonych w Moskwę wypowiada się kierujący austriackim koncernem paliwowym ŐMV, który nie tylko chce zarabiać na dystrybucji rosyjskiego gazu, ale również planuje wspólną z Gazpromem eksploatację złóż na Syberii. Wtóruje mu, ale to oczywiste, prezes Nord Stream 2. Używa się przy tym ciekawych argumentów – zainteresowani we współpracy z Rosją niemieccy przemysłowcy odwołują się do idei wolnego handlu, apelują do Europejskiego patriotyzmu i twierdzą, że bronią niemieckich, francuskich, generalnie zachodnich miejsc pracy. To wszystko miałoby zostać zagrożone, jeżeli Europa uległaby dyktatowi Waszyngtonu i zaczęła tam kupować surowce energetyczne. W całej sprawie jest też oczywiście drugie dno. Otóż zdaniem specjalistów rosyjski Gazprom po prostu „przespał” rewolucję gazową, a dokładnie rewolucję w zakresie gazu skroplonego LNG. Planowane inwestycje w tym zakresie takie jak eksploatacja złoża na Sachalinie połączona z budową fabryki skraplania, czy podobna instalacja Jamał 2 nie zostały nawet rozpoczęte. W tym sensie Rosja nie jest w stanie dywersyfikować kanałów eksportu swojego gazu. I ze względów budżetowych, ale również ograniczeń rynkowych zmuszona jest eksportować swój gaz przede wszystkim do Europy. I chcąc być konkurencyjną musi sprzedawać taniej niż inni. Tak też czyni i korzystają z tego europejscy importerzy, którzy kupują coraz więcej gazu z Rosji. Argument cenowy też jest zdaniem niektórych specjalistów dość bałamutny. Wg. informacji japońskiej firmy monitorującej rynek gazu LNG (Jogmec) 29 europejskich terminali, które mogłyby odbierać gaz skroplony w roku ubiegłym wykorzystywane było w 25 %. I z tego powodu udział gazu LNG w Europie (12 %) był niższy niżli na innych kontynentach. Czy zatem proponowane kontrakty na wielką skalę nie powodowałyby obniżenia cen jednostkowych? A jak ma się do tego polityka bezpieczeństwa energetycznego i dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia?

Co ciekawe, z podobnym apelem, obliczonym na zatrzymanie starań o wprowadzenie nowych antyrosyjskich sankcji, wystąpiła grupa amerykańskich koncernów przemysłowych, działających głównie w branży naftowej, finansowej, chemicznej i w produkcji samochodów. Te próby wywierania nacisku na rządy, zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, są z punktu widzenia normalnej gry sił w demokracjach zupełnie zrozumiałe. Wydaje się jednak, że nasilenie akcji lobbystów pracujących na rzecz kręgów przemysłowych właśnie teraz wskazywałoby na to, że wprowadzenie nowych sankcji oceniane jest, jako wysokie. Podobnie odczytywać należy zachowanie Rosjan. Tym bardziej, że jak powiedział wczoraj kierujący CIA Mark Pompeo, występując na kongresie poświęconym sprawom bezpieczeństwa w Kolorado, w jego opinii Rosjanie ingerowali w amerykański proces demokratyczny nie tylko w toku ostatniej kampanii prezydenckiej, ale również i w poprzedniej. I co gorsze, jak się wyraził „nie ma sygnałów, że zamierzają przestać zajmować się podobnymi sprawami.” Sprawa rosyjskich „dacz” też stanęła w martwym punkcie. Z nieoficjalnych informacji, jakie dotarły do amerykańskich mediów (The Washington Post) wynika, że przeciw ich zwrotowi występują przedstawiciele specsłużb. Ich zdaniem, to nie żadne ośrodki, w których wypoczywali rosyjscy dyplomaci, ale zastanawiająco blisko położone wobec bazy sił powietrznych w Patuxent River oraz centrali Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, regularne ośrodki wywiadu. A poza tym rząd Stanów Zjednoczonych, jak argumentują, wcale ich nie skonfiskował a jedynie zabronił użytkowania przez Rosjan.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka