Marek Budzisz Marek Budzisz
1065
BLOG

Wojny pozycyjne we wschodniej Europie.

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Lider samozwańczej „republiki” z Doniecka, Zacharczenko, ogłosił wczoraj, dość niespodziewanie, powstanie kolejnego państwa ukraińskiego – Małorosji. Nowe państwo ma połączyć „republiki” Doniecką i Ługańską oraz pozostałą część Ukrainy (o Krymie nie wspomniano). Stolica nowego państwa przeniesiona zostaje do Doniecka. O jego powołaniu poinformowano po zakończeniu kongresu, w którym uczestniczyli, jak donoszą rosyjskie media, również przedstawiciele terenów pozostających obecnie pod kontrolą rządu w Kijowie. Zdaniem Zacharczenki z legalistycznego punktu widzenia, mandat władz, które reprezentuje do rządzenia i reprezentowania całości ukraińskiego państwa, jest o niebo lepszy niźli „nielegalnej junty z Kijowa”.

O mały włos enuncjacja ta nie doprowadziła do zerwania kolejnej tury rozpoczynających się rozmów w „formacie mińskim”. Prezydent Poroszenko całą sprawę skomentował w ten sposób, że jest to kolejna rezolucja napisana w Moskwie, której celem jest destabilizacja sytuacji na wschodzie Ukrainy. Ale co ciekawe, wystąpieniem zdziwieni byli zarówno reprezentanci Kremla (Gryzłow), jak i delegaci „siostrzanej republiki” w Ługańsku. Ci ostatni poinformowali, że nadal przywiązują wagę do toczących się negocjacji i na żaden zjazd w Doniecku swoich delegatów nie wysyłali zaś reprezentant Moskwy całą inicjatywę określił mianem „przedwczesnej”. I rozwijając tę myśl w wypowiedzi dla Agencji TASS mówił, że należy ją raczej traktować, jako „wezwanie do dyskusji”, ale póki, co nadal warto rozmawiać w formacie mińskim. Rzecznik Kremla, Pieskow, mówił o osobistej inicjatywie Zacharczenki, nawet reprezentujący Donieck w mińskich negocjacjach Denis Puszilin, oświadczył, że zgłoszona inicjatywa jest „niejednoznaczna”. Aleksiej Czesnakow, były doradca Władysława Surkowa, na Kremlu odpowiadającego za nadzorowanie rozmaitych samozwańczych „republik”, takich jak Abchaska, Pd. Osetii, ale również Donickiej i Ługańskiej, powiedział w wywiadzie, że propozycja lidera Doniecka nie ma żadnego związku z rzeczywistością, jest pomysłem otaczających go blogerów i pisarzy, którym wydaje się, że w ten sposób uprawia się politykę.

To rzeczywiście jedna z możliwych interpretacji posunięcia Zacharczenki. Posunięcia, które nie ogranicza się li tylko do zgłoszenia kontrowersyjnej propozycji. Już drugą dobę na linii rozgraniczenia walk w Donbasie trwa ciężki ostrzał artyleryjski i są ofiary. Jak informuje dowództwo ukraińskiej armii 19 lipca poległo 4 żołnierzy, a 20 już dziewięciu.

Z dyplomatycznego punktu widzenia zgłaszanie tego rodzaju propozycji, i to w dzień rozpoczęcia kolejnej rundy negocjacji może wyglądać na szaleństwo. Reakcja państw Zachodu była łatwa do przewidzenia – z ostrzeżeniem pospieszyły ministerstwa spraw zagranicznych Niemiec i Francji, zaprotestowały Czechy (o Polsce znów nic nie słychać), nawet uznawany za przyjaciela Rosji, austriacki minister Kurz wystąpił z gniewnym wezwaniem, pod adresem jak można się domyślać Kremla, aby „powstrzymać się od wszelkich kroków mogących podważyć negocjacje w mińskim formacie”.

Jednak komentatorzy zwracają uwagę na fakt, iż firmujący pomysł Zacharczenko nie jest politykiem samodzielnym, raczej odgrywa rolę kukiełki, za sznurki, której pociąga najprawdopodobniej Surkow. Jeżeli zatem wystąpiłby z takim nieuzgodnionym stanowiskiem, to jego polityczna przyszłość zostałaby dość szybko zakwestionowana. A zatem zgłoszona przez niego idea może być balonem próbnym wypuszczonym w Moskwie. Sprawdzeniem jak na tego rodzaju akcję zareagują w Kijowie i innych stolicach europejskich.

To jedna z możliwych interpretacji, ale nie wyklucza ona również i drugiej. Otóż pamiętać trzeba, że pierwsze sygnały o nastrojach separatystycznych na wschodzie Ukrainy płynąć zaczęły już w trakcie tzw. pomarańczowej rewolucji. Potem na kilka lat sprawa ucichła, ale po Majdanie, kremlowscy technokraci uznali, najprawdopodobniej, że należy powrócić „do tematu”. Tak może być i teraz. Już kilka miesięcy temu wpływowa w Rosji Rada ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej (nazwa nie powinna wprowadzać w błąd. Nie jest to ciało oficjalne, rządowe, a grupa politologów i doradców politycznych związanych m.in. z Klubem Wałdajskim) opublikowała założenia, tezy do dyskusji, na temat kierunków rosyjskiej polityki zagranicznej do 2020 roku. Ten niezwykle interesujący materiał, jeśli chodzi o Ukrainę prezentuje następujący punkt widzenia: Rozmowy w formacie z Mińska do niczego nie doprowadzą. W istocie konflikt zostanie zamrożony i z punktu widzenia długofalowego interesu Moskwy jest to zjawisko korzystne. Władze w Kijowie nie poradzą sobie z problemami gospodarczymi, reformy się nie powiodą, korupcja nie zostanie zdławiona. Skutkiem tego będzie degradacja ukraińskiej państwowości i gospodarki. Ale Rosja winna uprawiać politykę „splendid isolation”. Niech misję ratowania ukraińskiego bankruta weźmie na siebie Unia Europejska. Po kilku latach wykładania pieniędzy na Kijów straci do tego zapał, zwłaszcza w obliczu nie rozwiązania właściwie żadnego z palących problemów. A wówczas, za 5, może 7 lat, dla Rosji kwestia Ukraińska powróci i wtedy będzie można „zagrać o całą stawkę.”

Tyle moskiewscy eksperci ds. polityki zagranicznej. Dziś rzeczywiście wygląda na to, że Unia, ale również Stany Zjednoczone postawiły na „pragmatyzm” w relacjach z postsowieckimi państwami na Wschodzie. I wydaje się, że taki kierunek zaczyna przynosić efekty. Dobitnym przykładem jest zachowanie się białoruskiej delegacji na spotkaniu państw OBWE, której przedstawiciele w większości głosowali za przyjęciem uchwały potępiającej Rosję za agresję na wschodzie i aneksję Krymu. Dziś w Kijowie wizytę rozpoczyna białoruski prezydent Łukaszenka. Mińsk chce odgrywać rolę pośrednika w rozmowach między Moskwą a Kijowem, pośrednika, który nie opowiada się po żadnej ze stron konfliktu. De facto uznaje aneksję Krymu, ale oficjalnie nie uznał wyników przeprowadzonego tam „referendum”. Zarazem zainteresowany jest deeskalacją konfliktu, bo jak relacjonują rosyjscy dziennikarze na Ukrainie z rozkradzionych arsenałów zginęło kilka milionów sztuk broni i dziś nie wiadomo gdzie się ona znajduje. Długa, ponad 1000 kilometrowa granica między Białorusią a Ukrainą praktycznie nie jest strzeżona i właściwie w każdej chwili mogą się pojawić jakieś niezidentyfikowane uzbrojone oddziały w lasach na wschodniej Białorusi, czy na poleskich mokradłach. Dziś Łukaszenka korzysta na utrzymywaniu dobrych relacji ze wszystkimi. Eksportuje na Ukrainę i cieszy się korzystnym saldem obrotów handlowych, Rosja umarza mu długi i udziela nowych kredytów – we wtorek poinformowano o nowej pożyczce państwowej – tym razem Moskwa wyśle 700 mln dolarów. Nawet Unia Europejska nie ma nic przeciwko współpracy z Białorusią i chętnie przymyka oczy na tłumienie praw opozycji. Świadczy o tym choćby skład delegacji Parlamentu Europejskiego, który wizytował na początku tygodnia Mińsk. Na jego czele stał eurodeputowany z Polski, były minister Zdrojewski. Prócz niego przyjechał do Mińska delegat z Niemiec, dwójka uznawanych za prorosyjscy deputowanych z Łotwy oraz poseł z Litwy, wywodzący się z polskiej mniejszości (Tomaszewski) pozostający w konflikcie z oficjalną linią polityki zagranicznej Wilna. Rosyjskie gazety komentują, że taki skład delegacji miał spowodować, że jakiekolwiek „niewygodne” tematy nie zostaną poruszone. Czy ta strategia okaże się skuteczną i spowoduje przesunięcie się Mińska w stronę Europy, zobaczymy za kilka lat. W Rosji nie brak głosów, że przypomina ona politykę Zachodu wobec Czarnogóry. Media publikują nawet wywiad z serbskim politologiem Gaićem, który przestrzega, że podobną linię Zachód prezentował wobec Czarnogóry. Jeszcze kilkanaście lat temu, po nalotach na Belgrad, argumentuje Serb, tylko byśmy się roześmiali, gdyby ktoś nam powiedział, że za 15 lat Czarnogóra będzie w NATO.

Warto też poświęcić kilka słów temu, co się dzieje w Mołdawii. Otóż władze tego kraju zakazały przelotu samolotu na pokładzie, którego będzie znajdował się Dmitrij Rogozin, nad swoim terytorium. Chodzi o wizytę tego, uznawanego za rosyjskiego jastrzębia, polityka w Mołdawii i Naddniestrzu. Oficjalnym pretekstem jest „25 – lecie rosyjskiej misji pokojowej” w tej nieuznawanej przez świat republice. Z zaproszeniem wystąpił prorosyjski prezydent Dodon, a przeciwdziałać rosyjskim demonstracjom chce skonfliktowany z nim i uznawany za prozachodni rząd. Rogozin ogłosił na swojej stronie w mediach społecznościowych, że się tym nie przejmuje i tak przyjedzie. A zatem i tam będziemy w najbliższych tygodniach mogli obserwować ciekawe wydarzenia. A rumuński ambasador w Kiszyniowie Daniel IONIŢĂ oświadczył w wywiadzie radiowym, że gdyby obecnie parlament Rumunii miał głosować w sprawie połączenia obydwu krajów, to, w jego opinii, wniosek taki uzyskałby większość. Co więcej, jego zdaniem Unia Europejska, może bez entuzjazmu, ale zgodziłaby się na takie „wejście tylnymi drzwiami” nowego członka. Warto przypomnieć, że kilkanaście dni temu, w trakcie spotkania z delegacją z Unii, premier Mołdawii Filip mówił, że przed przyszłorocznymi jesiennymi wyborami, jego kraj będzie w Unii.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka