Marek Budzisz Marek Budzisz
754
BLOG

Rosyjskie marzenia o współpracy azjatyckiej a język interesów.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Jeszcze trzy lata temu, w 2014 roku, rosyjski gigant gazowy Gazprom, oceniał, że turecki rynek będzie dlań drugim w Europie, zaraz po niemieckim. Wraz z takimi opiniami poszły i inwestycje. Rosjanie kupili za pośrednictwem swego banku Gazprombank, 40 % udziałów w firmie Promak, która z kolei kontrolowała dwóch importerów rosyjskiego gazu, z których każdy zawarł kontrakty na zakup ok. 2,5 mld m³ gazu rocznie. Zaś sam Gazprom nabył 71 % udziałów w firmie Bosphorus gaz i rozpoczął rozmowy chcąc kupić pozostałe udziały w firmach importujących gaz z Rosji. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to dziś Rosjanie kontrolowaliby 16 % tureckiego rynku dystrybucji gazu i około 60 % kontraktów na import do Turcji. Gdyby poszło dobrze. Ale nie poszło, bo wtrąciły się tureckie władze i marzenia o drugim rynku zbytu prysły niczym bańka mydlana.

Najpierw Ankara de facto znacjonalizowała 60 % udziałów w firmie Promak, oskarżając ich właścicieli, o kontakty z przeciwnikami Erdogana, a teraz Gazprom poinformował, że zamierza sprzedać udziały w firmie Bosphorus gaz. Jednocześnie Rosjanie ogłosili, że zamierzają się skoncentrować na dostawach gazu do Turcji i rezygnują z planów kontrolowania firm dystrybuujących w tym kraju. Komentatorzy wiążą taką zmianę strategii ze stanowczą postawą tureckich władz, które nie życzyły sobie obecności Rosjan na swoim terenie. A ponadto, w ostatnich latach Ankara sporo zainwestowała w instalacje do przyjmowania skroplonego gazu, zarówno od Kataru, którego jest najbliższym dziś sojusznikiem, jak i od Stanów Zjednoczonych, chcących silniej zaznaczyć swą obecność na tym rynku. Turcy w relacjach z Moskwą mają w swych rękach wszystkie atuty – dostęp do własnego rynku, udział we wspólnej inwestycji – rurociągu, właśnie kładzionym na dnie Morza Czarnego, którym rosyjski gaz popłynąć ma do państw południowej Europy i wreszcie współpracę w kwestii syryjskiej. Gdyby Turcy się z niej wycofali, to cały wielki syryjski projekt Putina ległby w gruzach. I w takiej sytuacji Gazprom nie miał innego wyboru – musiał wycofać się z Turcji.

Tego rodzaju postawa Ankary winna nieco ostudzić tych rosyjskich entuzjastów, którzy po tym jak Indie i Pakistan stały się członkami Szanghajskiej Organizacji Współpracy, zaczęli mówić, iż teraz nadszedł czas na Turcję i Iran. Wydaje się, że dali się oni zwieść retoryce prezydenta Erdogana, który starając się wymusić na władzach Unii powrót do zawieszonych rozmów integracyjnych, mówił o tym, że Turcja ma alternatywę w postaci wejścia do organizacji szanghajskiej. Rosyjskie media publikują wywiad z byłym ambasadorem Turcji przy Unii Europejskiej, Sinanem Ülgenem, który mówi, że choć sceptycyzm wobec integracji Turcji z Unią rośnie, to jednak nadal ponad połowa jego rodaków opowiada się za tym kierunkiem. Ale co ważniejsze nie ma najmniejszych wątpliwości, że do współtworzonej przez Rosję Szanghajskiej Organizacji Współpracy jego kraj nie wstąpi. Dlaczego? Bo to w optyce Ankary organizacja, która prócz celów gospodarczych ma też na względzie współpracę w sferze militarnej. A Turcja nie zrezygnuje ze swej pozycji w Sojuszu Północnoatlantyckim, argumentuje.

Wydaje się, że casus Turcji w rosyjskiej polityce zagranicznej negliżuje słabość i złudzenia Moskwy, która często wydaje się brać własne marzenia za rzeczywistość. Z jednej strony, bowiem wzywa do powrotu do starych, jeszcze XIX-wiecznych zasad we wzajemnych relacjach międzypaństwowych. Zasad, w myśl, których o współpracy decydują wzajemne interesy, obopólne korzyści, nie zaś ideologiczne mrzonki. I tak jest w przypadku Turcji. Tak gdzie interesy są zbieżne, jak w przypadku Syrii lub rurociągu gazowego na dnie Morza Czarnego, tam współpraca idzie. Ale tam gdzie niekoniecznie można znaleźć wspólny język tam już nie. Turcy mogą chcieć kupić od Rosjan wyrzutnie rakietowe, ale poparcie Moskwy dla Kurdów już nie budzi ich entuzjazmu. Kiedy Rosjanie nie chcą wpuścić na swój rynek tureckich pomidorów, ci ostatni odwzajemniają się im zamknięciem swego rynku dla rosyjskiego zboża. Czyli normalna gra interesów. Ale zarazem Rosjanie wiele mówią o końcu świata, w którym jest tylko jeden hegemon – Stany Zjednoczone, mało tego zabiegają o powstanie konfiguracji państw azjatyckich, które mogłyby przeciwstawić się dominacji Waszyngtonu. Takim organizmem, w ich optyce, mogłaby stać się Szanghajska Organizacja Współpracy, która im więcej państw jednoczy, tym potencjalnie ma większą siłę. Problem tylko polega na tym, że ich punktu widzenia, co tu dużo mówić silnie skażonego antyamerykanizmem, który w Rosji ma wszelkie znamiona ideologii, nie podziałają inni uczestnicy tego aliansu, czy generalnie, państwa współpracujące z Rosją. Tam gdzie mają interes tam dogadują się z Moskwą, ale o żadnych generalnych, jak Rosjanie lubią mówić, strategicznych sojuszach nie ma mowy.

            Inny przykład. Koleje rosyjskie, białoruskie i kazachskie powołały wspólne przedsięwzięcie, którego celem jest obsługa rosnącego rynku transportów kontenerowych z Chin do Europy. Rynek na razie nie jest jeszcze wielki, szacuje się go obecnie, na jakieś 300 tys., no może 350 tys. kontenerów rocznie i na razie obsługa tego ruchu nie przynosi korzyści. Dopiero, kiedy liczba transportowanych kontenerów osiągnie milion, co stanowiło będzie jakieś 8 % handlu Chin z Europą, i przy dobrej koniunkturze nastąpi to za trzy lata, wówczas pojawią się zyski. Ale wtedy, jak dowodzi Aleksiej Bezborodow, analityk i specjalista od spraw transportu, z którym portal Eurazja przeprowadza wywiad, cały projekt się rozsypie. Dziś ten twór urzędniczej inwencji, argumentuje, nie budzi niczyich emocji. Nie ma się, póki, co, o co się bić. Ale jeżeli obecna koniunktura rynkowa utrzyma się i nadal w związku z dewaluacją rubla i rosyjską polityką taryfową kolejowy transport lądowy będzie tańszy niźli frachty morskie, to sytuacja może się zmienić. Firma, która jest wirtualnym operatorem, nie ma dziś majątku, nie zarabia, mało tego, z punktu widzenia graczy rynkowych jej istnienie jest plusem, bo wynajmuje pociągi, akurat w danym momencie niepracujące. Ale wszystko to się zmieni, kiedy gra rozpocznie się o prawdziwe pieniądze. Kiedy trzeba będzie wydawać kapitały na zakup taboru i walczyć o klientów. Wówczas wspólna firma, owoc pomysłowości urzędników, rozsypie się jak domek z kart, bo jej założyciele kierować się będą własnymi interesami.

Jak w praktyce to może wyglądać świadczy mini wojna handlowa, jaka wybuchła ostatnio między kolejami z Kazachstanu i rosyjskimi firmami transportowymi. Od początku maja kraj ten nie wpuszcza na swe terytorium wagonów o obciążeniu na oś przewyższającemu 23,5 tony. Wg. danych Rosyjskich Kolei Państwowych w Rosji jest ponad 65 tys. takich wagonów, a dodatkowo wprowadzane są do eksploatacji i nowocześniejsze, mogące przewozić jeszcze większe ładunki. Oficjalnie Kazachowie mówią, że ich infrastruktura nie jest w stanie obsługiwać takich wagonów, ale skądinąd wiadomo, że jest to retorsja za to, że Rosjanie nie wpuszczają na swój obszar 5,4 tysiąca kazachskich wagonów, które ten kraj zakupił w Chinach w latach 2011 – 2012. UnieaEuroazjatycka w praktyce.

Przywoływany wcześniej Bezborodow ma też wyrobiony pogląd, jeśli idzie o współpracę transportową z Iranem. Pytany o perspektywy rozwoju połączeń północ – południe, jest w najlepszym razie sceptykiem. W jego opinii urzędnicy mogą się porozumieć, nawet może uda zbudować się za publiczne pieniądze linie kolejowe. Ale póki, co kończą się one na granicy z Iranem. Irańczycy nie zainwestowali nawet w przejścia graniczne. O linii kolejowej od granicy do Teheranu nie chcą nawet słyszeć. A kto będzie takie, jeżeli powstaną, linie obsługiwał? W opinii rosyjskiego analityka o ile są firmy, które nauczyły się działać na skrajnie trudnym rynku frachtów chińskich, o tyle z Iranem mogliby chcieć pracować tylko szaleńcy. Ale póki, co takich nie widać. A poza tym, czym z Iranem handlować?

Kiedy opadają szumne deklaracje o budowie strategicznych sojuszy, integracji gospodarczej i wspólnej pomyślnej przyszłości a rozpoczyna się liczenie pieniędzy i walka o wpływy, entuzjazm Rosjan znacznie słabnie. Tak też jest w przypadku współpracy z Chinami. Pojutrze do Moskwy przybywa przywódca Chin  Xi Jinping. Główna rosyjska gazeta biznesu, Kommiersant, zastanawia się w związku z tym, jak ułożyć się może współpraca gospodarcza między obydwoma krajami. Patrzy na wzajemne relacje przez pryzmat ujawnionych kilka tygodni temu przez pakistański dziennik Dawn (pisałem o tym dokumencie, nie ma sensu teraz tego powtarzać), projektów chińsko – pakistańskich, które jej zdaniem ujawniają podejście Chińczyków. Jakie z tego dokumentu wypływają wnioski dla Rosji? Otóż po pierwsze Chiny dążą do maksymalnej kontroli nad inwestycjami. Traktują je jak koło zamachowe dla własnej gospodarki i z tego względu twardo zabiegają, aby projekty realizowały firmy chińskie, zatrudniające robotników z Chin i używające chińskich materiałów. Po drugie, Pekin, chce operacyjnie kontrolować firmy powstałe na bazie wspólnych projektów infrastrukturalnych, po to, aby generowały one popyt dla chińskiej produkcji i ułatwiały penetrację zagranicznych rynków. I wreszcie dziennikarze gazety pytają o polityczną cenę, jaką prędzej czy później przyjdzie za chińskie inwestycje zapłacić. Bo, że spowodują one spadek suwerenności państw Azji Środkowej, ale i w pewnym stopniu również i Rosji, nie mają wątpliwości, podobnie jak cytowany przez nich rosyjski przedstawiciel w Euroazjatyckim Banku Rozwoju Jarosław Lisowolik. Istotna jest tutaj skala chińskich inwestycji. Mówi się o 50 – 60 mld dolarów. I na równoważenie tej powodzi gotówki własnym kapitałem trzeba być przygotowanym. Bo jeżeli nie, to zapłaci się polityczną cenę, podobnie jak Gazprom w Turcji.

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka