Marek Budzisz Marek Budzisz
3404
BLOG

Od takich przyjaciół uchowaj nas Panie.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

Z przyjaciółmi, nawet tymi najbliższymi, zawsze tylko jeden wielki kłopot. Prezydent Kirgizji, Atambajew po tym jak zakończył wizytę w Moskwie i wrócił do siebie, skomentował turecką propozycję, ale gorąco popieraną przez Moskwę, aby oddziały kirgiskie i kazachskie, stanowiły część kontyngentu pokojowego w Syrii. A pamiętać trzeba, że po spotkaniu z Putinem poinformowano o tym, że Kreml umorzył, nie po raz pierwszy zresztą dług jego kraju, tym razem 240 mln dolarów. Powiedział mianowicie, że wysłanie wojsk do innego kraju to sprawa bardzo trudna i złożona. Po to, aby to zrobić potrzebna będzie jednomyślna rezolucja państw ODKB (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym państw wchodzących w skład ZSRR), rezolucja ONZ a potem sprawą winien zająć się parlament. Ale, jak dodał, z pewnością dopiero po planowanych na jesień wyborach prezydenckich w jego kraju. I nawet, kiedy ten tor przeszkód uda się pokonać, to jego zdaniem, Kirgizja może wysłać wojsko, ale nie regularne oddziały, tylko ochotników, którzy sami się zgłoszą.

W podobnym duchu wypowiedział się również kazachski minister spraw zagranicznych, przypominając, że jego kraj jest niezależny i samodzielnie podejmie decyzję o ewentualnym uczestnictwie w misji pokojowej w Syrii, ale dopiero po tym jak Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwali stosowną rezolucję. A poza tym, przypomniał, zapewnienie bezpieczeństwa w strefach deeskalacji w Syrii należy do państw, które zawarły w tej sprawie porozumienie (Rosja, Syria, Turcja). Czyli, piszcie Panowie Moskale na Berdyczów.

Rosyjskie media dość cierpko komentują postawę najbliższych sojuszników i przyjaciół wytykają im, że nie mieli takich skrupułów, kiedy wysyłali wojska (Kazachstan) na prośbę Stanów Zjednoczonych do Afganistanu, albo wynajmowali, wbrew woli i interesom Rosji, bazy lotnicze (Kirgizja) Waszyngtonowi. I dodają, że obydwa kraje położone w rejonie gdzie aktywni są islamscy terroryści, którzy przenikają na ich terytorium z Afganistanu chętnie korzystają z wojskowej pomocy Rosji. Sami przy tym nie ponosząc wielkich wydatków, ich budżety wojskowe oscylują wokół 1 % PKB. Może w takiej sytuacji, zastanawiają się, Rosja winna skorzystać z przykładu Donalda Trumpa, i zachować się tak jak amerykański przywódca wobec tych państw NATO, które nie chcą wydawać na zbrojenie 2 % swego produktu krajowego?

Ale nie tylko z tymi przyjaciółmi Rosja ma spory problem. Z Białorusią nie jest wcale lepiej. Kilka dni temu w Mińsku przebywał rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow. Powodem była rocznica (25) ustanowienia stosunków dyplomatycznych między obydwoma państwami. Przy okazji udzielił wywiadu czwórce tamtejszych dziennikarzy. Białoruś, wiadomo, nie szczególnie hołubi opozycję, więc i dziennikarze byli dobrani jak trzeba. I o co pytali rosyjskiego ministra? Czy nie ma powodu obawiać się napaści Rosji na państwa wchodzące w skład NATO, czy zbliżenie między Białorusią a Unią Europejską nie jest przyjmowane na Kremlu z wrogością, czy Moskwa szanuje stanowisko prezydenta Białorusi, iż powstanie rosyjskiej bazy lotniczej na terenie kraju nie jest dobrym pomysłem i doń nie wraca. No i wreszcie Ławrow musiał zapewnić swoich rozmówców, że jego kraj nie ma planów zbrojnego zajęcia Białorusi przy okazji zaplanowanych na jesień manewrów wojskowych Zachód 2017. Rosjanie z goryczą zauważają, że ich minister, udzielając wywiadu w zaprzyjaźnionym kraju, z którym Rosja, formalnie przecież nadal, tworzy jedno państwo federacyjne, ciągle musiał uspokajać, że nie żywi wrogich zamiarów, a na mówienie o osiągnięciach, już zupełnie nie starczyło czasu.

Białoruś, ostatnio, coraz częściej oskarżana jest w rosyjskich mediach, ale tak chyba też myśli też niemała część rosyjskich elit, że przyjaźń z Moskwą traktuje dość jednostronnie. Chętnie korzysta z rosyjskich kredytów, sprzedaje na wschodzie swe produkty, przekształciła swój kraj w stację pośrednią, gdzie objęte sankcjami towary z Zachodu stają się białoruskimi i wjeżdżają do Rosji, ciągnie profity z tego, że odsprzedaje kupowaną w Rosji ze zniżką ropę. Jednym słowem zarabia na przyjaźni, ale w zamian daje niewiele lub zgoła nic. Zwłaszcza po tym jak Mińsk rozpoczął realizowanie polityki równego dystansu wobec konfliktów w regionie (Ukraina – Rosja) czy głównych graczy (Rosja – UE). Choćby ostatnio, podczas odbywającego się w Mińsku spotkania reprezentantów dyplomacji państw Europy Środkowej (Rosja nie uczestniczyła), Łukaszenka mówił, że dla jego kraju równie ważne są dwa kierunki relacji i obydwa w tym samym stopniu chce rozwijać – wschodni i zachodni. Przy czym wezwał kraje regionu, do tego, aby stały się gwarantem regionalnej stabilności i współpracy, wbrew siłom, „które chcą odbudować starą politykę bloków wojskowych”. Nie powiedział, kogo ma na myśli, ale zważywszy na to, że w spotkaniu uczestniczyli reprezentanci państw Unii Europejskiej (Włochy, państwa bałkańskie, Austria i Grupa Wyszehradzka) oraz Serbia i Ukraina, to aluzja jest dość czytelna. Rosjanie wytykają Mińskowi, że chętnie z pomocy rosyjskiej korzysta, politycznie nie odwdzięczając się, np. uznając aneksję Krymu. Choćby symbolicznie, zmieniając stanowisko i w atlasach geograficznych czy podręcznikach szkolnych drukowanych na Białorusi nie zaznaczać już półwyspu, jako części Ukrainy, jak to jest obecnie. Bo jeśli o korzystanie chodzi to proszę bardzo, mówią, Mińsk jest pierwszy. I tak w połowie czerwca przystąpiono do prac mających zbudować jednolity rosyjsko – białoruski rynek gazu. Tylko, że w praktyce oznacza to, że Mińsk płacił będzie za gaz taką cenę jak rosyjscy odbiorcy w granicznej guberni smoleńskiej, sporo mniej niźli obecna, i tak już bardzo obniżona, bo wynosząca około 100 dolarów za 1000 m³, cena. Albo inny przykład. Rosjanie budują na Białorusi, nieopodal granicy z Litwą elektrownię atomową. Litwini ostro protestują, ale budowa trwa. Tylko, że Rosja musiała na nią wyłożyć żywą gotówkę. Pierwotnie (w 2009 roku) inwestycję wyceniano na 6 mld dolarów, ale Mińsk zażądał na jej sfinansowanie 9 mld kredytu i to w pieniądzu, bo inaczej projekt nie będzie realizowany. Targi trwały dość długo, bo Rosjanie obawiali się, że Białoruś zwyczajnie nie będzie w stanie spłacić długu. Ostatecznie sprawę przeciął Putin w 2011 roku. Mińsk dostanie 10 mld dolarów.

Rosjan denerwuje nie tylko tym, że sporo muszą za przyjaźń z Mińskiem płacić a ten szuka aliansów gdzie tylko może nie oglądając się na Moskwę – w Unii, w Chinach, czy nawet w Wietnamie. Irytują się również tym, że jak dowodzi w swym niedawnym studium rządowe (rosyjskie) centrum studiów strategicznych białoruska, archaiczna i silnie etatystyczna gospodarka (ponad 50 % PKB wytwarzane jest przez przedsiębiorstwa państwowe) rozwija się szybciej niźli rosyjska. Przynajmniej tak wynika z przedstawionych szacunków. W ciągu ostatnich 30 – lat PKB Białorusi zwiększył się o 80 %, podczas gdy bogatej w surowce Rosji, jedynie o 20 %. I wygląda na to, że Łukaszenka, w Rosji również przedstawiany jak dyrektor kołchozu za starych sowieckich czasów, uprawia mądrzejszą politykę gospodarczą niźli kształceni na najlepszych uczelniach rosyjscy technokraci. Wiedzą oczywiście, że źródło sukcesu gospodarczego Białorusi to tanie rosyjskie surowce energetyczne i mało wymagający rosyjski rynek. Ale również pomoc rosyjska w gotówce i zadłużanie się Mińska. I tego ostatniego, zwłaszcza w czasach, kiedy i Moskwa nie cierpi na nadmiar gotówki, najbardziej się obawiają. Mińsk wyemitował ostatnio euroobligacje w dwóch transzach – pięcioletnie i dziesięcioletnie, o łącznej wartości 1,4 mld dolarów, oprocentowane bardzo wysoko 7-8 % rocznie. (To znacznie wyższy poziom niźli też nie najlepiej oceniana przez świat finansów Rosja, która płaci 5,25 % rocznie. Dla porównania rentowność 12 letnich, polskich euroobligacji wyemitowanych w 2016 roku wynosi 1,058%). Pieniądze z emisji potrzebne były na spłatę starych zobowiązań, tak będzie też w najbliższej przyszłości. Tylko w 2018 roku Białoruś musi spłacić kolejne 800 mln dolarów. Zdaniem Rosjan ich wschodni sąsiad zbliżył się do bardzo niebezpiecznego, 60 % w relacji do PKB, poziomu zadłużenia. I w efekcie uprawiając politykę taką jak obecnie, czyli zaciągając nowe pożyczki po to, aby spłacić stare, Mińsk może znaleźć się w takiej samej sytuacji jak Ukraina pod koniec rządów Janukowycza. Majdan na Białorusi nie jest możliwy, ale realne są dwa scenariusze i obydwa z punktu widzenia Rosji niekorzystne – albo oni będą musieli wyasygnować spore środki na ratowanie sytuacji, a tych pieniędzy nie mają, albo Łukaszenka zwróci się w stronę Zachodu. I ten pomoże, ale politycznie osłabi to związki Mińska z Moskwą. Już dziś zauważają, że np. w stosunku do opozycji polityka białoruskiego reżimu, jest, można tak powiedzieć asymetryczna. Tolerowana jest opozycja o wyraźnie prozachodniej opcji, z którą się walczy, osłabia jej wpływy, ale generalnie zezwala na funkcjonowanie. Zupełnie inaczej Mińsk reaguje na jakiekolwiek przejawy uaktywnienia opcji wschodniej. Te są tępione zupełnie bezwzględnie. Rosjanie podają przykłady – z więzień wypuszczani są białoruscy nacjonaliści z tzw. Białego Legionu, podczas gdy pod strażą trzymani są, aresztowani w grudniu, w ich optyce bogu ducha winni, prorosyjscy publicyści. A co więcej do starych zarzutów, dodano im w maju kolejne. Oj, źle się bawisz Aleksandrze Rychorawiczu.

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka