Marek Budzisz Marek Budzisz
5054
BLOG

Na krawędzi III Wojny Światowej.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 63

Zdaniem wielu komentatorów obecny stan napięcia między Rosją a Stanami Zjednoczonymi rychło może przerodzić się w konflikt zbrojny, jednym słowem III wojna światowa wisi na włosku. I tak na łamach brytyjskiego Guardiana Mary Dejevsky pisze o narastającym zagrożeniu wybuchem, zwłaszcza, że nie istnieją, lub właśnie zamknięte zostały ostatnie kanały komunikacji między obydwoma państwami. Publicystka gazety nawiązuje do ostatniego oświadczenia rosyjskiego, wydanego po zestrzeleniu przez Amerykanów samolotu syryjskich sił rządowych. Otóż Rosjanie poinformowali, że ponownie wycofują się z rosyjsko – amerykańskiego porozumienia w kwestii bezpieczeństwa w syryjskiej przestrzeni powietrznej, i od tego momentu, wszystkie nieautoryzowane samoloty, jakie pojawią się na zachód od Eufratu uznawać będą za obiekty wrogie. Rząd Australii zaraz po tym poinformował, że wycofuje swe samoloty z patrolowania syryjskiej przestrzeni powietrznej. Wraz ze zbliżającym się końcem państwa ISIS w Syrii i Iraku oraz przejściem sił zbrojnych syryjskiego reżimu do natarcia Amerykanie będą musieli podjąć, jej zdaniem, działania. Alternatywą jest wycofanie się z Syrii i uznanie, że z punktu widzenia strategicznych interesów amerykańskich jest to rejon świata o znaczeniu marginalnym. Jednak głęboka niechęć żywiona przez amerykańskie elity, w tym i administrację obecnego prezydenta wobec Iranu, sprawia, że ten scenariusz wydaje się mało realny. A zatem starcie jest tylko kwestią czasu.

Podobnie zdają się uważać analitycy Wojennego Obozorienia, którzy roztrząsają jak na sytuację w Syrii wpłynie ściągnięcie przez Amerykanów baterii wyrzutni rakietowych HIMARS, które sprowadzone zostały w okolice miasta at-Tanf, w którym stacjonują amerykańskie siły specjalne szkolące oddziały syryjskiej opozycji popieranej przez Zachód. Ich zdaniem wyrzutnie, na których mogą zostać zamontowane rakiety, mogące razić zarówno cele naziemne, jak i powietrzne, sprowadzono po to, aby zatrzymać syryjskie siły rządowe walczące zarówno z ISIS, jak i oddziałami kurdyjskimi, które znajdują się już na południe od obleganej Rakki. Ale operujące w Syrii rosyjskie lotnictwo na taką ewentualność jest, zdaniem analityków, przygotowane. Na wyposażeniu rosyjskich Mig-ów jest uzbrojenie będące w stanie przechwytywać amerykańskie rakiety a o tym, że taka ewentualność jest poważnie brana pod uwagę przez dowództwo sił rosyjskich świadczy ich zdaniem i to, że do Syrii wysłany został właśnie samolot wczesnego ostrzegania Iliuszyn A-50, którego głównym zadaniem nie jest śledzenie losów pilota zestrzelonego przez Amerykanów myśliwca syryjskich sił powietrznych, co naprowadzanie pocisków na cele, zarówno powietrzne, jak i naziemne. Amerykanie też nie próżnują. Rosjanie właśnie poinformowali o lotach zwiadowczych samolotu rozpoznawczego sił powietrznych USA w tych rejonach Morza Śródziemnego, z których Rosjanie niedawno wystrzelili rakiety.

Jednym słowem obydwie strony są, z militarnego punktu widzenia, przygotowane do ewentualnego starcia i wystarczy drobny incydent, aby wydarzenia potoczyły się w nieprzewidywalną stronę. Rosyjskie media, na potwierdzenie tezy, iż zagrożenie jest realne cytują słowa Rexa Tillersona wypowiedziane przez niego w trakcie posiedzenia komisji Senatu. Miał on wówczas oświadczyć, że od początku urzędowania nie miał jednego nawet spotkania z dyplomatami innych państw w trakcie, których nie słyszałby wyrazów zaniepokojenia związanych ze stanem relacji rosyjsko – amerykańskich. Czyli świat, a precyzyjnie rzecz ujmując, rządy wspierane informacyjnie przecież przez swe służby specjalne, dostrzegają ryzyko wybuchu konfliktu rosyjsko – amerykańskiego. Przywoływani przez rosyjskie media rosyjscy deputowani i członkowie Senatu otwarcie mówią o bardzo prawdopodobnej scenariuszu, w którym nastąpi w pewnym momencie starcie sił powietrznych Rosji i NATO. Typują, że miejscem takiej kolizji stać się może Syria lub rejon Morza Bałtyckiego.

O tym jak złe są obecnie relacje rosyjsko – amerykańskie świadczy, zdaniem Rosjan i to, że ich MSZ odwołał zaplanowane na 23 czerwca spotkanie wiceministra Riabowa z zastępcą szefa Departamentu Stanu Thomem Shannonem. Riabow miał powiedzieć, że nie ma, o czym rozmawiać, że uchwalone dodatkowe antyrosyjskie sankcje tylko rozzuchwalają „partię wojny” w Kijowie, zaś „nowe amerykańskie kierownictwo idzie na pasku zajadłych rusofobów z Kongresu USA”.

Ostatnie wydarzenia nad Bałtykiem też nie uspokajają sytuacji. Zdaniem dziennikarzy Nowej Gaziety, rosyjski minister obrony Szojgu celowo tak zorganizował swój przelot do Kaliningradu, aby jego samolot i eskortujące go myśliwce spotkały się w przestrzeni powietrznej z natowskimi (w tym wypadku polskimi) F 16, patrolującymi przestrzeń powietrzną państw Bałtyckich. Celowo, bo wiedział, że piloci państw NATO działają w myśl protokołu nakazującego im towarzyszyć samolotom obcych państw przemieszczającym się w pobliżu granicy powietrznej. Nie było, zatem żadnej próby przechwycenia Tu 154 z Szojgu na pokładzie, była prowokacja przygotowana przez Rosjan, którym cały show był potrzebny po to, aby następnego dnia na spotkaniu w Kaliningradzie móc poinformować o wzmocnieniu rosyjskiego garnizonu w tym rejonie. W czasie odbywającego się wyjazdowego posiedzenia kierownictwa rosyjskiego ministerstwa obrony miał on również powiedzieć, że sytuacja na zachodnich granicach Rosji stale ulega pogorszeniu i, że jest to efekt wzrastającej aktywności wojskowej państw NATO. Remontowana jest infrastruktura – porty, bazy lotnicze i lotniska wojskowe, przeprowadza się na masową skalę ćwiczenia i symulowane operacje wojskowe. A co gorsze, jego zdaniem, nie ma żadnych przesłanek, aby móc mówić o odchodzeniu państw NATO od antyrosyjskiej polityki. W takiej sytuacji, w jego ocenie, Rosji nie pozostaje nic innego, jak podjąć działania mające na celu wzmocnienie sił zbrojnych okręgu – dodatkowo wysłanych do Kaliningradu będzie 20 oddziałów wchodzących w skład sił lądowych 11 korpusu armijnego, który wchodzi w skład wojsk lądowych Floty Bałtyckiej. Skoszarowane będą w 40 obozach wojskowych, które są już przygotowywane. W obecnej sytuacji korpus składa się z kilku brygad, które w razie narastania zagrożeń mogą zostać ukompletowane i stać się dywizjami.

I wreszcie kwestia Nord Stream 2 i generalnie relacji Unia Europejska – Stany Zjednoczone. Oczywiście Rosjanie grają na pogłębienie podziałów, ale poważnie biorą też pod uwagę inny wariant rozwoju sytuacji. A mianowicie taki, że Waszyngton, werbalnie zmiękczając, swe stanowisko doprowadzi to przeforsowania swej linii. I pamiętają o niedawnym oświadczeniu amerykańskiego wiceprezydenta, który powiedział, że Rosja jest największym strategicznym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych. Ujawniony przez portal BuzzFeed w ubiegłym tygodniu plan Tillersona w sprawie polityki wobec Rosji, też ich zdaniem nie świadczy, że stosunki między państwami mogą ulec poprawie. Jest on w ich opinii, niemal niezmienionym scenariuszem działań przygotowanym jeszcze za czasów administracji prezydenta Obamy w 2015 roku, z tą wszakże różnicą, że poprzednikowi Trumpa brakowało konsekwencji i stanowczości w jego realizacji a ostatnie wypadki w Syrii świadczą, że obecny amerykański lider ma ich w nadmiarze.

I Rosjanie uważają, że są już pierwsze wskazówki na to, że Zachód (czytaj Niemcy) mięknie. Otóż w trakcie zakończonego właśnie Paryskiego Salonu Lotniczego odbyło się tajne spotkanie niemieckiej delegacji rządowej z przedstawicielami amerykańskiego koncernu zbrojeniowego Lockheed Martin. Dotyczyć miało ono możliwości zakupienia przez Niemcy partii amerykańskich myśliwców F – 35, o co podobno już w ubiegłym miesiącu miał oficjalną drogą pytać Berlin. Gdyby doszło do tej transakcji, to byłby to iście kopernikański przełom w niemieckiej polityce zakupów uzbrojenia. Do tej pory Berlin deklarował, bowiem przywiązanie do programu Eurofighter Typhoon i zakupów „europejskich” myśliwców na wyposarzenie własnych sił zbrojnych.

Rosjanie uważają, że oficjalny sprzeciw Stanów Zjednoczonych wobec projektu budowy rurociągu Nord Stream 2, objęcie sankcjami firmy, które dostarczają dlań technologię i kredytują jego budowę (powyżej 1 mln dolarów), a także sygnalizowane z wielu miejsc na świecie nieoficjalne naciski dyplomacji amerykańskiej nie mają podłoża ekonomicznego. Z kilku powodów. Po pierwsze popyt w Europie na gaz ziemny jest na tyle duży i będzie rósł, że Stany Zjednoczone nie są w stanie go zaspokoić swoimi dostawami. Mają zresztą znacznie bardziej lukratywne rynki w Ameryce Łacińskiej i Azji. A ponadto istniejące europejskie instalacje do przyjęcia amerykańskich dostaw i gazyfikacji nie pokryją europejskiego zapotrzebowania. Ich zdaniem w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego. Otóż Ameryka chce, podobnie jak to było w przypadku ZSRR, zagłodzić Rosję, pozbawić ją dodatkowych dochodów, jakie Moskwa mogłaby uzyskać z tego źródła. Mało tego, zablokowanie Nord Stream 2, skazywać będzie Rosję na korzystanie z tranzytowych rurociągów biegnących przez Ukrainę. A ta, wspierana przez Waszyngton, ciągnąć będzie zyski z tranzytu. I Moskwa nie będzie miała wyjścia jak płacić i utrzymywać wrogi sobie reżim. I na tym właśnie polega zdaniem Rosjan, perfidia amerykańskich zamierzeń.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka