Marek Budzisz Marek Budzisz
1362
BLOG

Trzeba myśleć o Ukrainie w NATO.

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 40

Dość nieoczekiwanie rosyjskie media poinformowały, że w przyszły poniedziałek 29 maja Władimir Putin pojedzie do Paryża, gdzie spotka się z nowym francuskim prezydentem. Oficjalnym powodem jest otwarcie w Wersalu wystawy poświęconej Piotrowi I. Można się w tym dopatrywać symboliki historyczno – politycznej, ale chyba nie o nią chodzi. Kilka dni wcześniej, 25 maja, przy okazji szczytu państw NATO w Brukseli, amerykański prezydent zje wspólny posiłek z francuskim prezydentem. Rzeczniczka Emmanuela Macrona informowała, że rozmowa dotyczyła będzie m.in. kwestii klimatycznych, ale nie ulega wątpliwości, że jednym z głównych tematów będzie Syria, w której Francuzi mają swoje interesy. I jak do tej pory Paryż optował za twardą linią wobec reżimu Asada.

Putina, zatem, prócz pasji muzealniczej, pcha do Paryża, najprawdopodobniej chęć wysondowania stanowiska Zachodu w kluczowych dla Moskwy sprawach. Pierwotnie mówiło się, że w tym terminie może się odbyć nawet spotkanie prezydentów Rosji i Ameryki. A zatem Władimir Władimirowicz miał najpewniej w swoim kalendarzu „okienko”. Idzie jednak również o coś jeszcze. Otóż moskiewscy komentatorzy zauważają, że Trump mimo, a może właśnie, dlatego, że ma trudną sytuację u siebie, przystąpił do kontrofensywy na świecie i w oczywisty sposób przejął inicjatywę. Porozumiał się z Chinami w sprawie wspólnych nacisków na Koreą Pn. Dziś Pekin wysłał komunikat o tym, że potrzebuje miesiąca, aby wywrzeć pożądaną presję ekonomiczną na Pjongjang.  A dodatkowo Waszyngton zdefiniował swą politykę wobec NATO i zaproponował stworzenie swoistego NATO-bis. Formacja ta miałaby jednoczyć państwa muzułmańskie do walki z terroryzmem islamskim, ale przede wszystkim przeciwdziałać wpływom Iranu. Tym bardziej wydaje się to istotne, że sponsorowani przez Teheran bojownicy jemeńscy w dzień przybycia Trumpa do Rijadu odpalili w stronę saudyjskiej stolicy pocisk rakietowy irańskiej konstrukcji. Zagrożenie jest, więc realne, a anty – irańskie ostrze koalicji jest też korzystne dla Izraela. Wszystko to powoduje, że komentatorzy są zdania, iż Ameryka w sposób wyraźny odzyskuje inicjatywę, a Rosja może zostać osamotniona (jeśli nie liczyć oczywiście Teheranu).

Oczywiście jest jeszcze zbyt wcześnie aby powiedzieć, że linia polityki nowej amerykańskiej administracji jest już dojrzała i określona, jeszcze sporo przed nami, ale, z pewnością, Trump jest zaprzeczeniem niezwykle ostrożnego i powściągliwego w działaniach swego poprzednika.

Amerykanie mają też coraz lepsze rozeznanie, co do charakteru i kształtu rosyjskiej doktryny polityki zagranicznej. Niektórzy wiedzieli o tym dobrze już sporo wcześniej. I tak np. wpływowy i uznawany za narodowego bohatera, republikański senator McCain w ubiegłym tygodniu powiedział, w wywiadzie dla stacji Fox News, że minister Ławrow nigdy nie powinien być przyjęty w Białym Domu, bo jest propagandystą i pomocnikiem „zbrodniarza i mordercy”, który używał w Syrii rosyjskich pocisków kierowanych, aby atakować szkoły i szpitale. Żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi stacja pokazała w tym właśnie momencie zdjęcie rosyjskiego prezydenta. Rzecznik Kremla Pieskow, oświadczył, że był to „chamski atak” i na szczęście, jego zdaniem, republikański senator nie ma wpływu na kształt polityki zagranicznej administracji.

Nawet, jeśli tak jest, to wydaje się, że coraz więcej przedstawicieli amerykańskiego establishmentu traci złudzenia, co do Rosji.  Dobrym przykładem jest opublikowany właśnie raport poświęcony temu jak Rosja postrzega porządek międzynarodowy (How Does Russia View the International Order). Raport przygotowany został przez renomowany ośrodek badawczy RAND, założony po II wojnie światowej, pierwotnie pracujący na potrzeby amerykańskiej armii, teraz również zajmujący się „sprawami cywilnymi”. Jakie są jego główne tezy? Otóż analitycy RAND są zdania, że rosyjska polityka zagraniczna opiera się na kilku zasadniczych aksjomatach. Po pierwsze powojenny porządek światowy, wraz z powołanymi wówczas instytucjami uważa za zdominowany przez Stany Zjednoczone i jego sojuszników. Przy czym dokonuje projekcji własnego nastawienia do sojuszy, na relacje w instytucjach świata zachodniego. A zatem w jej postrzeganiu mniej tam ucierania i ważenia racji a więcej amerykańskiego dyktatu, opartego na czystej sile. Obsesyjnie przy tym Rosja boi się zagrożenia, zarówno militarnego, jak i politycznego. Przy czym nie do końca rozdziela te dwie płaszczyzny. Z jej punktu widzenia agresja może przybierać formę militarną, ale równie dobrze polityczną. I w tym sensie propagowanie instytucji demokratycznych i wartości liberalnych, jest w optyce Moskwy niczym innym, jak tylko inną formą agresji. Z tego też powodu Rosja tworzy pas państw stanowiących dla niej bufor ochronny. Przy czym, ważąc relacje sił, zbudowała sobie, koncentrycznie rozszerzające się obszary wrażliwości. Do grupy państw najważniejszych, z punktu widzenia definiowanej w Moskwie polityki bezpieczeństwa, należą prócz niej samej również Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan i Ukraina. W tych państwach, chce być obecna militarnie (w większości jest), i chce mieć decydujący, rozstrzygający wpływ na sojusze, w jakie one wchodzą. Drugi krąg to republiki leżące na Kaukazie, trzeci stanowią państwa Bałtyckie. My znajdujemy się w czwartym, wraz z pozostałymi, byłymi członkami Układu Warszawskiego i z państwami bałkańskimi.

Z przywoływanych w raporcie badań ankietowych prowadzonych wśród rosyjskiej elity państwowej (rozmowy z 243 przedstawicielami obozu władzy) wynika, że znakomita ich większość (82,3 %) jest zdania, iż interesy państwowe Rosji obejmują również obszary leżące poza jej terytorium. Nie zawsze tak było. Jeszcze w 2012 roku zdecydowana większość uczestników podobnej ankiety była zdania, że są i winny być ograniczone do terenów federacji. Znacznie wzrosło też uznanie dla siłowego realizowanie własnych interesów państwowych – to niewątpliwy efekt poczytywanej za sukces w Rosji aneksji Krymu i interwencji w Syrii. Ale stanowić też winno istotną informację dla Zachodu – dziś zarysowane w Moskwie „okręgi” zainteresowania i wpływów wraz ze zmianą sytuacji mogą ulegać rozszerzeniu, zwłaszcza, że towarzyszy temu nieprzemijające przekonanie, że Rosja jest i winna zostać mocarstwem, jednym z filarów nowego, spolaryzowanego porządku światowego. Przy czym analitycy RAND zauważają, że Rosja w sposób wybiórczy podchodzi to instytucji międzynarodowych. Uczestniczy w tych, które podkreślają jej mocarstwowy status (Rada Bezpieczeństwa ONZ), lub też popiera taką politykę (jest zwolenniczką nie rozprzestrzeniania broni jądrowej, bo to konserwuje jej pozycję, jako mocarstwa atomowego). Jednocześnie dość swobodnie podchodzi do tego, co w świecie wartości przyjęto uważać za prawdę.

Dobrym przykładem jest w tym wypadku kwestia rzekomej obietnicy, jaka miała paść z ust amerykańskich polityków, w trakcie negocjacji odbywających się w roku 1990 w kwestii zjednoczenia Niemiec, że NATO w zamian za zgodę na ten akt nie będzie rozszerzone na Wschód. Argument ten podniesiony przez nieżyjącego już dziś brytyjskiego analityka w przeddzień wejścia do NATO m.in. Polski, podchwycony został przez Moskwę. I teraz powtarzany jest w tysiącach wersji, stanowiąc, dowód na wiarołomstwo Zachodu. Problem wszakże w tym, że żadna tego rodzaju deklaracja wówczas nie padła. A odtajnione stenogramy dyplomatyczne, zarówno amerykańskie jak i rosyjskie, pozwalają bez wątpliwości stwierdzić, iż rozmawiano jedynie o nie przenoszeniu baz wojskowych Sojuszu na tereny byłej NRD. O pozostałych państwach byłego Układu Warszawskiego nie padło wówczas ani jedno słowo, co nie przeszkadza, rosyjskiej propagandzie ogrywać ten argument do woli.

Jakie są implikacje polityczne formułowane przez autorów raportu? Przede wszystkim ich zdaniem Rosja nie przestanie w najbliższym czasie postrzegać Zachodu i Stanów Zjednoczonych, oraz reprezentowanego przez nich przywiązania do liberalnego świata wartości w kategoriach zagrożenia. I dlatego, żaden „restet” z Rosją nie jest możliwy, bo musiałoby to oznaczać odstąpienie przez Zachód od promowania demokracji, również w Rosji. I wreszcie Zachód nie może chcieć promować swe instytucje bez zachęcenia państw ze Wschodu do wejścia w ich skład w rozsądnej historycznej perspektywie. Mówienie Ukrainie, Mołdawii czy Gruzji „budujcie demokrację i wolny kraj” i jednoczesne odsuwanie perspektywy akcesji jest wewnętrznie niespójne, a przez Rosję będzie odczytane, jako oznaka słabości. I w efekcie zagrożone będą państwa Bałtyckie. Autorzy raportu przywołują stanowisko Jana Brzezińskiego (syna Zbigniewa), który już w marcu 2015 roku podczas obrad Komisji Spraw Zagranicznych amerykańskiego Senatu wezwał do stworzenia „klarownej wizji, że Ukraina i Gruzja, zostaną przyjęte do NATO.”I wszystko się wydało. Znowu ci Polacy.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka