Marek Budzisz Marek Budzisz
768
BLOG

O tym jak w Moskwie władza opozycję stworzyła.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Ta sprawa, może bardziej niż inne, pozwala dostrzec, jakim krajem jest dzisiejsza Rosja, jak jest rządzona i co ją może czekać w przyszłości. Mowa jest o zaplanowanym przez władze Moskwy programie „renowacji” polegającym na wyburzeniu kilku tysięcy czteropiętrowych bloków wzniesionych jeszcze za czasów Chruszczowa. Celowo nie podaję liczby budynków przeznaczonych do wyburzenie, bo same władze chyba jeszcze tego nie wiedzą. Najpierw mówiły o liczbie zbliżonej do 10 tysięcy, ostatnie informacje są znacznie bardziej umiarkowane – nie planuje się wyburzenia więcej niż 4 500 bloków. Według ostatnich szacunków program zaanonsowany przez mera Moskwy Sergieja Sobianina, dotknie około półtora miliona mieszkańców rosyjskiej stolicy.

Oficjalnie program zaanonsowany został, inaczej w Rosji być nie może, od spotkania Sobianina z prezydentem Putinem w lutym tego roku. Władimir Władimirowicz poparł śmiałą ideę. W Rosji, generalnie, lubią śmiałe idee, wielkie plany i zamierzenia, olbrzymie przedsięwzięcie. Mają one świadczyć nie tylko o tym jak „rozległa” jest dusza rosyjska, ale również o potędze kraju, wizjonerstwie i sprawności władzy. Dwa tygodnie po tym jak Kreml poparł przedsięwzięcie, projekt stosownej ustawy znalazł się w Dumie Państwowej, wniesiony przez grupę posłów, poza jednym z rządzącej państwem Jednej Rosji, i w ekspresowym tempie przeszedł legislacyjną obróbkę i już 20 kwietnia odbyło się pierwsze, oczywiście zatwierdzające, głosowanie. Tempo iście stachanowskie. Teraz trochę osłabło. Drugie czytanie i ostateczne głosowanie przewiduje się około połowy lipca, w czasie urlopów. I chyba nie jest to przypadkowe.

Sposób procedowania władzy skłonił obserwatorów rosyjskiej sceny politycznej do wyciągnięcia wniosków, że ten obliczony, na co najmniej 10 lat program, który, wg. autorów ustawy pochłonie 3,5 tryliona rubli (w Rosji używającej tzw. krótkiej skali to 3 500 000 000 000, czyli ok. 61,4 mld dolarów) związany jest ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Na początek władze Moskwy planują wydanie 100 mld rubli na zakup nowych mieszkań, dla mieszkańców wyburzanych domów. Bo wszystko ma się odbywać na koszt budżetu miasta – mieszkający w blokach z czasów Chruszczowa, dostaną zakupione przez miasto mieszkania w nowo - wzniesionych, nowoczesnych wieżowcach. Zdaniem komentatorów, chodzi tu nie tylko o budowę nowoczesnego miasta, jak głosi oficjalne uzasadnienie, nie tylko o wielki plan przedwyborczego rozdawnictwa, ale również o skonsumowanie środków, jakimi Moskwa dysponuje, a obawia się, że w obliczu budżetowej mizerii rząd je po prostu zabierze na inne potrzeby.

Wszystko miało być super, ale wyszło nieco inaczej. Może, dlatego, że zrobiono to, jakby złośliwi powiedzieli, po rosyjsku. Otóż ustawa powołuje państwowego molocha – tzw. Fundusz Renowacji, który ma dysponować całością środków przeznaczonych na projekt i kupować ma od deweloperów mieszkania. Ale w ustawie nie ma zdania o przetargach, wszystko ma się odbywać z wolnej ręki, czyli po uważaniu panów i pań urzędników. Po drugie, decyzję o wyburzeniu bloku podejmą władze miasta i nie są wcale, w świetle prawa, zmuszone do konsultowania tego z mieszkańcami. Co prawda miasto ogłosiło, że decyzja poprzedzona zostanie głosowaniem mieszkańców, ale reguły wg., których będą się one odbywały są, co najmniej, niejasne. Z prawnego punktu widzenia brak jest reguł, głosowanie ma się odbywać na specjalnej stronie uruchomionej przez władze, ale kto będzie liczył głosy nie wiadomo, kto będzie czuwał, aby wszystko przebiegało fair, też nie wiadomo. Mało tego, mieszkańcy burzonych bloków mają dostać nowe mieszkania, ale gdzie, też nie wiadomo. Wiadomo tylko, że w świetle prawa nie będą mieli możliwości wyboru. I wreszcie dziennikarze zwracają uwagę, że w ustawie nie ma słowa o tym, jakiej wysokości będą nowe domy. Na oficjalnej stronie merostwa też trudno znaleźć taką informację. I może się okazać, że ci, którzy mieszkali w czteropiętrowych blokach, owszem z czasów Chruszczowa, ale za to zatopionych w zieleni, gdzie wszędzie blisko, gdzie funkcjonują sklepy, szkoły i szpitale, przerzuceni zostaną do wysokościowców zlokalizowanych na obrzeżach miasta, beż żadnej infrastruktury. Powody do niepokoju są, bo władze pokazały pierwszy budynek przeznaczony dla przesiedleńców - 47 piętrowy wieżowiec.

A przy okazji deputowani do Dumy, po prostu nie zauważyli, sami o tym mówili, że mieszkania w likwidowanych blokach mają swoją wartość związaną z lokalizacją, ludzie kupując je zaciągali kredyty na hipotekę. I co teraz w sytuacji, kiedy dom zostanie zburzony? Dodatkowe wątpliwości wzbudził też fakt, że nawet pobieżna analiza nieruchomości przewidzianych do likwidacji i objętych programem pozwoliła wychwycić na liście i takie, które wcale nie pochodzą z czasów Chruszczowa, znaleziono również zabytkowe, a poza tym tereny zieleni miejskiej i przestrzeń publiczną. Wszystko to dało asumpt do snucia teorii, że w całym przedsięwzięciu wcale nie musi chodzić o poprawienie standardu mieszkaniowego obywateli Moskwy, ale o pozyskanie terenów przez deweloperów w dobrych lokalizacjach.

Nie ma niczego dziwnego w tym, że w takiej sytuacji w Moskwie zawrzało. Ludzie zaczęli się buntować, organizować się na formach społecznościowych, żądać wyjaśnień i spotkań z władzami. Ta ostatnia trochę się ugięła, zgodnie zresztą z wystąpieniem prezydenta Putina, który po pierwszych protestach publicznie oświadczył, że „projekt ma na celu dobro ludzi, nie zaś ich szkodę” i zadeklarował, że „pewne rozwiązania podlegały będą korekcie”. Merostwo poinformowało o tym, że plan nie będzie tak ambitny, jak pierwotnie zakładano (zamiast 10 tys. zostanie zburzone jedynie jakieś 4,5 tys. bloków). Ale po tym zaraz przystąpiła do kontrataku. Zaczęła organizować petycje, mitingi, zebrania zwolenników renowacji. Powstawać zaczęły spontanicznie strony internetowe mieszkańców opowiadających się za nowoczesnością i zwolenników przydania Moskwie europejskiego „sznytu”. Wkrótce, co prawda okazało się, że z tą spontanicznością nie wszystko jest w porządku, bo aktywistami wspierającymi renowację są głównie działacze młodzieżowych rad osiedlowych, hojnie subsydiowanych przez merostwo.

W takiej sytuacji mieszkańcy poczuli się zagrożeni i przystąpili do działania. Komentatorzy poczęli mówić nawet, że władze postanowiły, nie wiadomo czy do końca świadomie, naruszyć niepisany układ, jaki na początku lat dziewięćdziesiątych władza zawarła z rosyjskim społeczeństwem. My, (czyli społeczeństwo) nie wgłębiamy się w to, jakim to sposobem olbrzymie państwowe firmy niemal w jedną noc stały się prywatnymi i znalazły w rękach ludzi powiązanych z obozem władzy, ale w zamian wy, (czyli władza) zostawiacie nas w spokoju (ideologicznym), nie mówicie jak żyć i szanujecie naszą własność.

W ubiegłą sobotę odbyła się w Moskwie demonstracja przeciwników programu renowacji. Jej liczebność zaskoczyła wszystkich, chyba nawet samych organizatorów. Mimo, że władze na różne sposoby chciały zniechęcić do uczestnictwa w mitingu, oblicza się, że wzięło w nim udział około 30 tys. ludzi. Co jak na Rosję i Moskwę jest bardzo wiele. Ale to nie jedyne zaskoczenie. Drugim był skład społeczny demonstrujących – znaleźli się tam „zwykli ludzie”, nawet pracujący w resortach siłowych, ale poza tym nauczyciele, emeryci, drobni przedsiębiorcy. Organizatorzy nie zdecydowali się zaprosić do publicznych wystąpień liderów opozycji, ale nawet bez tego wydźwięk protestu trudno uznać za prorządowy. Głównym hasłem demonstracji była obrona prywatnej własności. Pytany przez dziennikarzy politolog Walerij Sołowiej, który również uczestniczył w demonstracji, powiedział, że władza swoimi posunięciami doprowadziła do sytuacji, w której polityka przyszła do domu każdego mieszkańca Moskwy. I ludzie potrzebują trochę czasu, aby to dobrze zrozumieli. Ale to wszystko nie wróży dobrze władzom, które chciały aby stulecie rewolucji upłynęło w Rosji bez większych niepokojów.

Ale teraz na światło dzienne wychodzą i inne sprawy. Okazuje się, że, jak dowodzą przeprowadziwszy śledztwo aktywiści rosyjskiego oddziału Transparency International, za całym projektem stoi jeden człowiek – Władimir Resin, w przeszłości wice – mer Moskwy, a teraz deputowany. On to, bowiem zainicjował projekt ustawy, ale również stworzył nieformalne konsorcjum, które ma być głównym beneficjentem przedsięwzięcia. Bo nie chodzi tylko o ożywienie rynku deweloperskiego w Moskwie i pobudzenie budownictwa, ale również o to, aby, ci, którzy powinni, coś z tego mieli. W skład „konsorcjum” wchodzą firmy projektowe, budowlane i zajmujące się sprzedażą mieszkań. Największa z nich – kompania Gławmosstroj, kontrolowana jest kapitałowo (75 % akcji), przez jednego z najbogatszych rosyjskich oligarchów – Olega Deripaskę. We wszystkich firmach „konsorcjum” pracują ludzie w przeszłości, ale również obecnie, związani z administracją miejską. Już kilka tygodni temu Michaił Chodorkowski mówił, że program zainicjowany przez moskiewskie merostwo jest okazją do „sprywatyzowania” kilku miliardów dolarów. Teraz mniej więcej wiadomo, kto za tym projektem stoi.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka