Marek Budzisz Marek Budzisz
2200
BLOG

Rosja w amerykańskiej pułapce.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

Rosjanom jest coraz mniej do śmiechu. Wyraźnie wskazują na to, choćby wypowiedzi Władimira Putina, który na początku próbował żartować, zbywać całą sprawę ironią, ale teraz ton jego wypowiedzi stał się twardszy – coraz częściej mówić zaczyna o zaniepokojeniu, nieodpowiedzialności, czy nawet szpiegomanii. O co chodzi? O rolę, jaką Rosja odgrywa w amerykańskich przekazach medialnych i szerzej, wewnętrznej walce politycznej.

Już w przeddzień spotkania Ławrowa z Tillersonem i następnie Trumpem, w obliczu zwolnienia kierującego FBI, przekaz medialny w Stanach Zjednoczonych zdominowany został przez pytanie, czy stało się to w związku z toczącym się śledztwem w sprawie wpływu Rosji na niedawne wybory w Ameryce. Co bardziej radykalni przeciwnicy obecnej administracji, a tych w Stanach Zjednoczonych w środowisku mediów niemało, zadawali nawet pytania, czy James Comey zwolniony został „na polecenie” płynące z Moskwy. Niedługo po spotkaniu wybuchł mały skandal z fotografiami, bo media informowały, że do Gabinetu Owalnego dopuszczony został tylko fotograf strony rosyjskiej. A niemal w tym samym czasie wybuchł duży skandal. Część mediów oskarżyła Donalda Trumpa, że w trakcie rozmów z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych, trochę za bardzo „się rozgadał” i w efekcie przekazał Rosjanom informacje o agenturze amerykańskiej w Syrii. Doszło nawet do tego, że Moskwa, oficjalnie zaproponowała ujawnienie stenogramów rozmów, jakie miały miejsce w Białym Domu, aby udowodnić, że nic takiego nie miało miejsca.

I wreszcie we środę, w upływającym tygodniu, amerykański Departament Sprawiedliwości powołał Roberta Muellera, byłego dyrektora FBI, na stanowisko specjalnego prokuratora, którego zadaniem będzie nadzorowanie śledztwa w sprawie ingerowania Rosji w wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich. Decyzja ta ma związek, tak się przynajmniej przypuszcza, z rewelacjami amerykańskiej prasy, która informowała, że Trump, próbował „zmieść śledztwo pod dywan”, przekonując zwolnionego dyrektora Comeya do zakończenie dochodzenia. Kiedy ten nie chciał na to przystać, dostał dymisję. I wreszcie wczoraj Reuters opublikował wyniki swego dochodzenia, które ujawnia, że w czasie kampanii prezydenckiej przedstawiciele sztabu Trumpa mieli 18 „nieujawnionych kontaktów” z wysłannikami Moskwy – ambasadorem Kisliakiem, i powiązanym z Putinem osobiście ukraińskim, prorosyjskim, politykiem Medwedczukiem. Chodzi o rozmowy i wymianę maili. Dziennikarze Agencji dowodzą, że nasilenie kontaktów miało miejsce już po amerykańskich wyborach. Dziś już zdymisjonowanemu i pozostającemu pod śledztwem, pierwszemu doradcy Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego miało chodzić o zbudowanie specjalnego kanału komunikacji z Rosją. Chciał ominąć niechętną resetowi z Rosją administrację Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W styczniu bieżącego roku przedstawiciele Białego Domu, oficjalnie zaprzeczyli jakimkolwiek kontaktom sztabu wyborczego obecnego prezydenta z Rosjanami w trakcie kampanii. Wygląda na to, że delikatnie mówiąc „mijali się z prawdą”. W Amerykańskiej kulturze politycznej, czy generalnie, w amerykańskiej kulturze, oskarżenie o kłamstwo jest niesłychanie ciężkim oskarżeniem. Każdy, kto był za Oceanem doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W planie politycznym potwierdzenie prawdziwości dziennikarskich rewelacji w dochodzeniu Departamentu Stanu może nawet skończyć się dymisją lub impeachmentem urzędującego prezydenta.

Rosja ma szanse stać się kartą w amerykańskiej polityce wewnętrznej. Kartą wykorzystywaną zarówno przez opozycyjnie nastawionych Demokratów, jak i część elit republikańskich, ale również w nie mniejszym stopniu, przez urzędującą administrację. I to jest wiadomość, która nie może nie niepokoić Moskwy. Bo nie ulega wątpliwości, że tego rodzaju popularność, ciągłe występowanie w charakterze „szwarccharakteru”,  nie jest jej na rękę.

Są też istotne, a w Polsce szerzej nieznane analogie historyczne. Wielce dla Rosji nieprzyjemne. Otóż trzeba pamiętać, że w trakcie amerykańskiej Wojny Secesyjnej, Rosja była najbliższym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Po nieudanej próbie zamachu na cara Aleksandra II w 1866 roku, amerykański Senat wraz z prezydentem wysłali specjalny list do Petersburga, wraz z eskadrą okrętów wojennych. Rosję odwiedzali amerykańscy intelektualiści – tacy jak Mark Twain. A w amerykańskiej prasie car rosyjski porównywany był z Lincolnem. Obydwaj byli uznawania za miłośników wolności – jeden uwolnił Murzynów, drugi chłopów. Z Anglią Waszyngton był wówczas w jak najgorszych stosunkach, groziła nawet wojna na tle tzw. roszczeń Alabamy. Zresztą Rosjanie chcąc potęgować konflikty na linii USA – W. Brytania, sprzedali im Alaskę, bo chcieli wywołać konflikt o kontrolę nad terenami obecnej Kolumbii Brytyjskiej, która wówczas nie wchodziła w skład Kanady, też nota bene, dopiero powstającej. Cała ta sytuacja zmieniła się zasadniczo, kiedy rosyjski ambasador w Waszyngtonie – Bodisco próbował dość nachalnie wpłynąć na kształt amerykańskiej polityki zagranicznej. Został poproszony o opuszczenie kraju, temperatura wzajemnych relacji znacznie osłabła a w ciągu następnych trzydziestu lat Ameryka odwróciła sojusze. Oczywiście historia nie powtarza się. Przykład pokazuje raczej w jak wielkim stopniu Amerykanie wrażliwi są na ingerowanie obcych w ich wewnętrzne sprawy. (Więcej na temat politycznej gry mocarstw i powodów, dla której Rosjanie sprzedali Alaskę, piszę w książce, która niedługo ukaże się nakładem krakowskiego Ośrodka Studiów Politycznych).

Wracając do współczesności. Rosja nie może nic na amerykańskim konflikcie zyskać, bo opozycja i opinia publiczna blokowały będą wszelkie próby normalizacji czy poprawy stosunków, mało tego, obecna administrację chcąc się uwiarygodnić będzie musiała prowadzić „twardy kurs”.

Pierwszy, wyraźny sygnał Rosjanie otrzymali już wczoraj. W Syrii. Amerykańskie lotnictwo ostrzelało konwój wojskowy pod syryjskimi flagami, który, zdaniem wojskowych, zbliżył się na niebezpieczną, 20 milową odległość od amerykańskich instalacji. Jak relacjonują Amerykanie, konwój w skład, którego wchodziły wozy bojowe, ciężarówki oraz ciężki sprzęt budowlany pojawił się i zaczął budować umocnienia. Amerykanie najpierw ostrzegli, potem skontaktowali się z Rosjanami, ale kiedy ci ostatni nie mogli wpłynąć na Syryjczyków i powiązanych z nimi bojowników Hezbollachu, zdecydowali się na ostrzał, zarówno lotniczy, jak i lądowy, i zniszczyli konwój. Dziś rosyjski minister spraw zagranicznych w ostrych słowach skrytykował to posunięcie, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z pierwszym, zamierzonym atakiem amerykańskich sił lądowych na wojska reżimu Asada.

Ewentualny wzrost zaangażowania Stanów Zjednoczonych w tym kraju, co oczywiste, nie najlepiej wróży Rosji. Również i z tego względu, że będzie to oznaczało równoległy wzrost zaangażowania sił rosyjskich, a tego Moskwa pragnęłaby uniknąć. A na dodatek nie może zbytnio liczyć na lojalność armii reżimu. Świadczą o tym choćby wydarzenie sprzed tygodnia. Otóż Rosjanie, z wielką dumą ogłosili, że oddział rosyjskich służb specjalnych, liczący 12 żołnierzy, przez dwie doby odpierał ataki przeszło 300 bojowników islamskich w prowincji Aleppo. I utrzymał pozycję. Rosjanie są niesłychanie dumni – zuchy, współcześni Leonidasowie – możemy czytać w artykułach prasowych. Media nie pytają się jednak, co stało się z regularną armią syryjską. A jej oddziały, kiedy zorientowały się, że przeciwnicy nadciągają po prostu uciekły i Rosjanie zostali sami.

I wreszcie dzisiaj, po spotkaniu Komitetu Wojskowego, NATO poinformowano, że siły sojuszu wejdą w skład międzynarodowej koalicji mającej walczyć z terrorystami islamskimi w Iraku i Syrii. To wyraźna zmiana stanowiska, jeszcze niedawno, przewodniczący Sojuszu, Stoltenberg odrzucał taką możliwość. To stanowisko póki, co nie zostało zatwierdzone przez szefów państw NATO, ale z pewnością rozpatrywane będzie na spotkaniu „na szczycie”, które zacznie się 25 maja, z udziałem amerykańskiego prezydenta. Trump właśnie rozpoczyna swą bliskowschodnią podróż i jak się wydaje koalicja, na czele z USA jest coraz bliżej. I kolejna informacja – w Astanie podano, że północna „strefa bezpieczeństwa” w Syrii kontrolowana będzie przez żołnierzy tureckich. Wydaje się, że podział Syrii coraz bliżej, a może coś więcej?

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka