Marek Budzisz Marek Budzisz
3364
BLOG

Ławrow sprowadzony w Waszyngtonie do parteru.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Jewgenij Nikulin, nadal mogący się uważać za młodego (urodzony w 1987 roku) obywatel rosyjski, mieszkający w Pradze miał wszelkie powody, aby sądzić, że jest szczęściarzem. Przynajmniej do momentu, kiedy w restauracji, do której przyjechał mercedesem o wartości 150 tys. Euro, zatrzymała go czeska policja.

Czesi aresztowali Rosjanina, bo list gończy wydał za nim sąd w Kalifornii, oskarżając go o włamania do serwerów znanych sieci społecznościowych, z których miał wykraść, ponoć, dziesiątki milionów danych osobowych a później nimi handlować na hackerskich forach. Dziś Nikulin siedzi na Pankracu i może jedynie wspominać czasy, kiedy był jednym z członków rosyjskiego klubu właścicieli Lamborghini i przyjaźnił się z synem rosyjskiego ministra obrony Szojgu, regularnie zamieszczając swoje zdjęcia na forum popularnym wśród rosyjskiej złotej młodzieży.  Śledczy do dziś nie znają, jakie są źródła majątku Nikulina. Amerykanie, którzy złożyli wniosek o aresztowanie, są przekonani, tak twierdzą adwokaci Rosjanina, że stoi on za włamaniami do skrzynki pocztowej Hilary Clinton. A oskarżenia o kradzież danych osobowych to, zdaniem obrońców Rosjanina, jedynie przykrywka. Naprawdę chodzi o to, aby go capnąć, i zależnie od tego czy będzie chciał współpracować – to wówczas pokazać go, jako tego, który na zlecenie Moskwy ukradł maile Hilary Clinton, ale jeśli pójdzie w zaparte, to, jak niedawno w przypadku syna rosyjskiego deputowanego zatrzymanego na Malediwach, posadzić go na jakieś 30 lat. Chyba coś musi być na rzeczy, bo z wnioskiem o ekstradycję wystąpili też Rosjanie. Ci, kolokwialnie mówiąc, poszli po całości. Zarzucają Nikulinowi kradzież z portalu transakcyjnego 3750 dolarów, i gdyby nie to, że we wniosku napisano, iż działał on w grupie przestępczej, to byłby on bezsensowny, bo stawiane mu zarzuty dawno się już przedawniły. Co ciekawe, adwokaci Nikulina twierdzą, że ten, gdyby mógł wybierać, to wolałby siedzieć u siebie, w Moskwie.

Ta i podobne rewelacje mediów nie pozwalają umrzeć śmiercią naturalną kwestii „rosyjskiego śladu” w amerykańskich wyborach prezydenckich. A przez co, jak chcą nieżyczliwi Trumpowi komentatorzy, jego chęć resetu z Rosją wobec presji opinii publicznej przestaje się liczyć. Ci mniej skłonni wierzyć w uporczywie kolportowaną pogłoskę o związkach ludzi z zaplecza Prezydenta z Rosją, też zapewne zgodziliby się z tezą, że w obliczu napływu informacji o prawdziwej naturze działań Moskwy trudno myśleć o poprawie relacji.

A newsy płyną. I tak np. pod koniec ubiegłego miesiąca w Afganistanie przebywał amerykański minister obrony narodowej James Mattis. Wizyta miała miejsce już po wielkim ataku Talibów na bazę wojskową w Mazar-i-Sharif, w trakcie, którego poległa ponad setka afgańskich żołnierzy. Co ciekawe w trakcie kończącej wizytę konferencji prasowej, dowodzący wojskami Stanów Zjednoczonych i NATO, oświadczył, że Talibów uzbraja Rosja. Nawiasem mówiąc Amerykanie właśnie poinformowali o zwiększeniu swego kontyngentu wojskowego.

I jeszcze jedna z informacji, jakie w ostatnich dniach, pojawiły się w amerykańskich mediach. Reuters opublikował materiał, z którego wynika, że Władislaw Surkow, bliski współpracownik prezydenta Putina, jest tym człowiekiem, który faktycznie kieruje „rządami” separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy. Amerykańska agencja, powołując się na źródła z otoczenia Putina, pisze, że Surkow regularnie spotyka się z kierownictwem obydwu „republik”, zarówno na terenie Rosji, jak i na Ukrainie. I decyduje o wszystkim, od kadr, po sposób działania. Dziennikarze Agencji przywołują wypowiedź Aleksieja Aleksandrowa, jednego z liderów powstania, który z Doniecka już wyjechał i który miał powiedzieć, że „każdy telefon z Moskwy traktują oni tak jak telefon z kancelarii Pana Boga i nie dyskutują.” To właśnie Surkow zdecydował, że liderem jednej z „republik” zostanie, wywodzący się z Charkowa, Zacharczenko, który pierwotnie miał odpowiadać za wojsko. Jednak po jego wizycie w Moskwie, plany zmieniono. Na czym polega polityka Moskwy w Doniecku, stara się znaleźć odpowiedź Reuters. I argumentuje – na zamianie „starych” liderów separatystów, którzy nie dawali się kontrolować, na swoich ludźi, którzy nieszczególnie troszczą się o interesy mieszkańców, mają za to na względzie strategiczny interes Moskwy.

Tego rodzaju rewelacje z pewnością nie były na rękę ministrowi Ławrowowi, który wczoraj spotykał się z Rexem Tillersonem i prezydentem Trumpem. Oficjalne stanowisko rosyjskiej dyplomacji jest diametralnie odmienne – Rosja nie jest stroną w konflikcie, ze względów humanitarnych wspiera ludność zbuntowanych prowincji ukraińskich i rozwiązaniem problemu winna być federalizacja kraju.

Ale nawet te wszystkie, delikatnie mówiąc, nieprzychylne dla ocieplenia na linii Moskwa – Waszyngton okoliczności dałoby się jakoś znieść. Rosjanie mówiliby o rzeczowym dialogu, gotowości obydwu stron poszukiwania rozwiązań pokojowych, zarówno w Syrii, jak i na Ukrainie, technicznym charakterze rozmów, które mają za cel przygotowanie spotkania na szczycie – Trumpa z Putinem. Już zaczęli podkreślać, że to pierwsza wizyta rosyjskiego ministra spraw zagranicznych od wielu lat, a także cieszyć się kurtuazją amerykańskiego prezydenta, który jak kilka tygodni temu Putin w Moskwie Tillersona, przyjął jego rosyjskiego odpowiednika. Ale Amerykanie zatroszczyli się, żeby ta „historia sukcesu” wizyty Ławrowa okazała się jedynie propagandową bańką mydlaną. Otóż kilka godzin później, po tym jak odbyło się spotkanie z Ławrowem, Trump spotkał się z ukraińskim ministrem spraw zagranicznych Klimkinem, który wcześniej również rozmawiał z Tillersonem, a także z wiceprezydentem Pencem. To już dla Rosjan musiał być policzek. I na niewiele zdadzą się, dość zresztą wątłe, głosy rosyjskich mediów, że ranga spotkania Klimkina była niższa. Bo nie była. A przekaz jest jasny. Tym bardziej, że dla samego Klimkina spotkanie było zaskoczeniem. Wcześniej publicznie mówił, że ma jedynie nadzieję na spotkanie z Tillersonem.

Już po spotkaniu rzeczniczka ukraińskiego MSZ oświadczyła, że Amerykanie „popierają suwerenność i terytorialną integralność Ukrainy” i jednocześnie powtórzyła stanowisko Kijowa, iż tzw. miński format winien być poszerzony o Stany Zjednoczone, a Rosja nie jest żadnym gwarantem stabilizacji i procesu pokojowego, a po prostu agresorem. Amerykanie zachowują w tym względzie powściągliwość i nie chcą się wprost angażować. W kwestiach Donbasu zdają się popierać stanowisko wyrażone niedawno przez kanclerz Merkel i w istocie zbieżne z postulatami Kijowa – najpierw odzyskanie kontroli nad własnym terytorium i granicami, a dopiero w dalszej kolejności negocjacje na temat zasad autonomii wschodnich guberni. Jak zauważyła, pytana przez ukraiński dziennik Dień, była ambasador tego kraju w Waszyngtonie, Amerykanie już po raz trzeci publicznie w ostatnim miesiącach, opowiedzieli się za suwerennością jej kraju i odzyskaniem terytoriów, nad którymi stracono kontrolę. Na razie dyplomacja ukraińska zabiega o spotkanie Trump – Poroszenko. I nie można wykluczyć, że nastąpi ono wcześniej, albo w tym samym czasie, co tak długo wyczekiwane tet a tet Trumpa i Putina.

Na razie Amerykanie nie deklarują przyłączenia się do tzw. formatu mińskiego. Powód jest oczywisty – Syria. Tego rodzaju zajęcie stanowiska osłabiłoby pozycję Stanów Zjednoczonych w dopiero, co zaczynającej się rozgrywce o przyszłość tego kraju. Na razie strony zajmują pozycję. Ryzykując zaognienie relacji z Ankarą Waszyngton, niemal w przeddzień wizyty prezydenta Erdogana, oświadczył, że dostarczy broń siłom kurdyjskim oblegającym Rakkę. Turków takie postawienie sprawy rozwścieczyło, padały nawet głosy, że wizyta winna być odwołana. Ale Amerykanie nie tracą czasu i zajmują następne pozycje. Jak poinformowały rosyjskie media rozpoczęli właśnie intensywne szkolenia bojowników Wolnej Armii Syryjskiej aktywnej na południu kraju. Wywiad donosi też o koncentracji w regionie znacznej ilości ciężkiego sprzętu wojskowego – wozów bojowych i czołgów. Wygląda na to, że zapowiadany przez Jordańskiego króla scenariusz otworzenia frontu w południowej Syrii zaczyna być coraz bardziej realny. Strategiczny cel takiego posunięcia jest oczywisty – nie dopuścić do odzyskania przez reżim w Damaszku kontroli nad lądowymi trasami komunikacyjnymi, dzięki czemu do Syrii w większym stopniu mogłaby napłynąć pomoc wojskowa i ochotnicy z Iranu.

Prezydent Rosji, Putin, lubi się chwalić swą sprawnością fizyczną byłego judoki. Po wizycie w Waszyngtonie swego ministra spraw zagranicznych wygląda na to, że na razie musi się bronić, a niedługo okaże się, czy Amerykanom i jego uda się sprowadzić do parteru.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka