Jest stolica, w której na zbliżenie między Rosją a Turcją patrzą z coraz większym niepokojem. To ormiański Erywań. Niedawno, ale już po spotkaniu Erdogan – Putin, na konferencji prasowej wystąpił tam generał – major Andranik Makarian, który dowodzi wspólną rosyjsko – ormiańską grupą bojową. Jej utworzenie, to wynik porozumienia podpisanego ostatniego dnia listopada ubiegłego roku. Celem nowej formacji ma być ochrona granic Armenii, przy czym oczywistym jest, że największe zagrożenie dla stabilizacji w regionie związane być może z konfliktem z Azerbejdżanem i wspierającą Baku, Turcją. Otóż przepytywany przez dziennikarzy dowódca powiedział, iż w razie zaostrzenia sytuacji w rejonie Karabachu grupa, którą dowodzi będzie interweniowała. I w tym momencie padło ciekawe pytanie – czy Władimir Putin, może zatrzymać ormiański atak. I równie ciekawa była odpowiedź – generał lakonicznie odparł – nie może.
Jest kilka przynajmniej przyczyn niepokoju w Armenii. Po pierwsze na linii rozgraniczenia walk w rejonie Karabachu ustawicznie dochodzi do wymiany ognia – tylko w ostatnim tygodniu kwietnia, jak informują władze w Erywaniu zginęło tam trzech ich żołnierzy. Ale to nie wszystko. W ostatnich trzech dniach, jak informuje strona ormiańska, Azerowie, ponad 160 razy naruszyli zawieszenie broni. Ale to oczywiście nie wszystko. 4 maja OBWE poinformowało o likwidacji swego biura w Erywaniu. Międzynarodowi obserwatorzy opuścili region, głownie w wyniku polityki Azerbejdżanu, który nie chciał zgodzić się na ich obecność na swoim terenie. Ale jako, że organizacja kieruje się zasadą równego dystansu, podjęła po kilku miesiącach negocjacji, decyzję o opuszczeniu Armenii. Opozycyjni ormiańscy dziennikarze piszą, że Baku skorzystało z przykładu Moskwy, która po konflikcie gruzińsko – rosyjskim właśnie w ten sposób (likwidując biuro OBWE) doprowadziła do wycofania się obserwatorów również z terenu Gruzji. Doszukują się nawet udziału rosyjskich służb specjalnych, które ich zdaniem, chcą doprowadzić do sytuacji, w której wzrośnie swoboda działania Rosji w Armenii. Wiadomo, brak wścibskich oczu Zachodu, lepiej będzie można realizować pokojowe zamiary Moskwy. Dyplomaci z Unii Europejskiej, ale również Stanów Zjednoczonych w dość ostry, jak na te kręgi sposób, krytykowali politykę Azerbejdżanu, ale niczego nie wskórali.
Generalnie Ormianie nie są pewni, czy na ołtarzu aliansu rosyjsko – turecko – irańskiego ich sprawy nie zostaną poświęcone. Skłania ich ku temu również niedawna historia. W kwietniu ubiegłego roku, w sytuacji spadających cen ropy i rosnących wewnętrznych niepokojów Baku zdecydowało się na wznowienie działań wojennych w rejonie Karabachu. Tzw. wojna czterodniowa (2 – 5 kwietnia) nie przyniosła wówczas znaczących rozstrzygnięć, ale w Azerbejdżanie uważa się ją za sukces. Przede wszystkim psychologiczny – przełamanie pasma wieloletnich niepowodzeń. Cała akcja pozwoliła skonsolidować reżim w Baku. Teraz sytuacja zaczyna być podobna. Ceny ropy znów są niskie, a różnica potencjałów zarówno ludnościowego, jak i militarnego na korzyść Azerbejdżanu, oczywista. Przy czym postawa Moskwy, jedynego protektora Erywania, wydaje się chwiejna i niejasna.
Najpierw uzbroiła Azerbejdżan, którego budżet wojskowy, na fali prosperity związanej z wysokimi cenami ropy naftowej na początku obecnej dekady, wzrósł dwukrotnie. W 2013 roku wg. szacunków szwedzkiego instytutu SIPRI Azerowie na zbrojenia przeznaczali ok. 3,5 mld dolarów, czyli o ponad miliard dolarów więcej niźli cały budżet Armenii, a 7 razy więcej niźli wojskowe wydatki Erywania. Przy czym 90 % wydatkowanych na zbrojenie pieniędzy popłynęło do Moskwy. Rosjanie dostarczyli Azerom m.in. 100 czołgów nowej generacji T-90 S, 100 bojowych wozów piechoty, kilkadziesiąt samobieżnych haubic, 300 kompletów przenośnych wyrzutni rakietowych, baterie rakiet przeciwlotniczych S – 300, 60 helikopterów transportowych Mi – 17 i 24 helikoptery bojowe Mi – 35. Rosjanie dostarczali broń również Ormianom, ale w znacznie mniejszych rozmiarach. Na ile słaba jest dzisiaj pozycja Erywania świadczy niedawna wypowiedź ministra obrony. Zapowiedział on mianowicie, że jego kraj nadal większość uzbrojenia kupował będzie w Rosji, zwłaszcza, że rozlicza się wg. cen, jak to określił „wewnętrznych”, czyli preferencyjnych. Pytany o to jak ocenia fakt, że Moskwa zaopatruje również Azerbejdżan zaapelował jedynie do Moskwy, aby ta w swoich rachubach wzięła pod uwagę, że te dostawy wpłynąć mogą na destabilizację regionu.
Dodatkowo zachowanie Moskwy w obliczu Azerskiego ataku (w kwietniu 2016), w Erywaniu uznali, jako niepokojąco powściągliwe. Ławrow wezwał strony do rozpoczęcia rokowań i przedłożył plan pokojowego uregulowania konfliktu, przy czym jego kształt do dziś nie został ujawniony. Podejrzewa się, że przewidywał on oddanie przez Armenię części spornych terytoriów.
Dziś sytuacja geostrategiczna nie jest wcale lepsza. Azerbejdżan wykazuje wrogą postawę. Wspiera go Turcja, która od lat blokuje ormiańską granicę i uniemożliwia budowę linii kolejowej łączącej Armenię z Gruzją i wybrzeżem Morza Czarnego. Erywań próbuje przeciwdziałać izolacji rozpoczynając rozmowy z Iranem. Planowany przez Teheran korytarz transportowy mający połączyć Zatokę Perską z Morzem Czarnym stanowić może dla Armenii szansę przełamania izolacji, zwłaszcza, że irańscy szyici skonfliktowani są ze świeckim reżimem Alijewa rządzącym w Azerbejdżanie, w którym większość stanowią podobnie, jak w Iranie muzułmanie – szyici.
Czy jednak w nowej geografii politycznych wpływów na południowym Kaukazie jest miejsce dla małej Armenii, zamieszkiwanej przez wg. oficjalnych danych 3 mln ludzi (nieoficjalnie mówi się o liczbie 2,5 mln)? Rosjanie stawiają na współpracę z Turcją, z którą wiązać się będą niektóre państwa regionu – ze względów narodowych i gospodarczych Azerbejdżan, oraz Gruzja, skonfliktowana z Rosją i ciążąca ku NATO. Jaką swobodę ruchów ma w takiej sytuacji Armenia? Rosjanie wymusili na Erywaniu wstąpienie do kontrolowanej przez Moskwę Wspólnoty Euroazjatyckiej i odejście od polityki zbliżenia z Zachodem. Wcześniej doprowadzili do przedłużenie dzierżawy (do 2044 roku) bazy wojskowej w Griumi, wykorzystywanej przez rosyjską armię. Generalnie Rosjanie poczynają sobie ze swoim ormiańskim sojusznikiem dość bezceremonialnie. Ostatnio media informowały, że od dwóch miesięcy strajkują miejscowi pracownicy zatrudnienia w bazie wojskowej. Powód? Rosjanie od trzech miesięcy nie wypłacają im wynagrodzeń. Pieniądze nie przyszły i kazano im czekać. W zamian za wstąpienie do kontrolowanej przez Moskwę Wspólnoty Euroazjatyckiej Armenia uzyskała możliwość importu rosyjskiej ropy naftowej i gazu ziemnego na preferencyjnych warunkach (189 dolarów za tysiąc metrów sześciennych) oraz możliwość wejścia na rosyjski rynek żywności, właściwie bez konieczności, w związku z sankcjami, konkurowania z krajami Unii. W efekcie w 2016 roku, wg. danych oficjalnych, wartość eksportu Armenii do Rosji przekroczyła analogiczny wskaźnik dla Unii Europejskiej. Po raz pierwszy od 18 lat.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dzieje się tak nie tyle na skutek siły i ekspansywności Rosjan, co raczej w wyniku abdykacji Europy. Nowe porozumienie między Unią a Armenią ma być podpisane dopiero jesienią. Dziennikarze Ormiańscy, zwłaszcza ci opozycyjnie nastawieni, dziś piszą, że zmiany, jakie następują w ich ojczyźnie w istocie sprowadzają się do tego, że płaszczyzna starcia Europa – Rosja, cywilizacji i kultury europejskiej z rosyjską przebiegało będzie nie na Kaukazie, bo ich kraj staje się w coraz większym stopniu Azją, ale na Bałkanach. Cała nadzieja w sile ormiańskiego lobby w Stanach Zjednoczonych, lobby, które doprowadziło do „uznania” przez legislatywy kilku stanów niezależności Górnego Karabachu. I być może będzie w stanie doprowadzić do zmiany politycznego nastawienia Waszyngtonu i powrotu Zachodu na Kaukaz.
Komentarze