Marek Budzisz Marek Budzisz
1243
BLOG

Przełom na Ukrainie jest możliwy.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Rosyjskie media donoszą, pokazując przy tym amatorskie filmy umieszczone w sieciach społecznościowych, o dużych transportach techniki wojennej przewożonej przez Bułgarię liniami kolejowymi. Spekulują przy tym, że chodzić może o dostawy dla walczącej w Syrii z reżimem Asada opozycji i wówczas broń, tak jak i w latach ubiegłych kupowana byłaby przez Arabię Saudyjską i Katar. Możliwy jest też drugi scenariusz – dostawy uzbrojenia dla Ukrainy. Za tym drugim wariantem przemawia to, że transportowane są w dużej liczbie samobieżne haubice typu 2 S1, których spory deficyt odczuwa armia Ukrainy. Nie budzi wątpliwości tylko to, że transporty kierowane są do portu w Burgas, skąd drogą morską zostaną odprawione. Pytanie tylko, dokąd.

Kierunek ukraiński wpisuje się w narrację rosyjskich mediów, iż „coś się szykuje”. Ma za tym przemawiać kilka argumentów – wstrzymanie przez Kijów dostaw energii elektrycznej do zbuntowanych prowincji, dążenie do przecięcia więzi ekonomicznych łączących jeszcze obydwa państwa, koncentracja oddziałów wojskowych i wreszcie ostatnie wezwania Ukraińców, aby w rejon konfliktu wprowadzić międzynarodowe siły rozjemcze.

Ta ostatnia propozycja ma związek w wydarzeniem, jakie miało miejsce w niedzielę. Otóż na minę najechał samochód przejeżdżający przez terytorium kontrolowane przez separatystów. Efekt? Zginął jeden z obserwatorów – obywatel amerykański, dwójka innych Czeszka i Niemka zostali ranni. W telefonicznej rozmowie, jaką później przeprowadził Poroszenko z amerykańskim sekretarzem stanu Tillersonem pojawił się wątek zmiany mandatu OBWE i wprowadzeniu w ten międzynarodowych sił rozjemczych. Tego rodzaju posunięcie z formalnego punktu widzenia jest możliwe – potwierdził to w poniedziałek przewodniczący specjalnego zespołu monitorującego OBWE – Aleksander Hug. Rosjanie twierdzą, że minę podłożyła ukraińska specjalna grupa dywersyjna wysłana w tym celu w ten region, ale mało, kto w to wierzy. Amerykanie wprost zażądali, aby Moskwa użyła swych wpływów i wywarła skuteczny nacisk na separatystów, po to, aby przeprowadzić dochodzenie w sprawie incydentu.

Do przeprowadzenia uczciwego śledztwa w tej sprawie wezwała również przebywająca wczoraj w Rosji Federica Mogherinni. Rozwiała ona nadzieje Rosjan na ewentualne rozmowy w sprawie zniesienia czy złagodzenia sankcji mówiąc, że „powrót do normalnych relacji Unii z Moskwą jest nie tylko możliwy, ale i pożądany, ale warunkiem zniesienia antyrosyjskich sankcji jest wywiązanie się z porozumień Mińskich”. Dodała ona, że sankcje są reakcją na bezprawną aneksję Krymu i wojnę na wschodzie Ukrainy. Mogą zostać zdjęte dopiero, jeżeli porozumienie z Mińska zostanie wypełnione. Odpowiedź udzielona została na pytanie dotyczące perspektyw w relacjach na linii UE – Rosja i nie ma wątpliwości, kto zdaniem, kierującej unijną dyplomacją, ponosi winę za obecną sytuację. Rosjanie to zrozumieli, zaś Ławrow, robiąc dobrą minę do znacznie gorszej gry, powiedział jedynie, że nie rozumie, dlaczego sankcjami została obłożona jedynie Rosja, i nie mają one charakteru symetrycznego, czyli nie dotyczą również Kijowa. Generalnie, to, co jeszcze pół roku temu odtrąbione byłoby, jako wielki sukces rosyjskiej dyplomacji, czyli sam fakt odbycia wizyty, po trwających blisko dwa lata staraniach, dziś przemija właściwie bez większego echa. Tak zmieniła się atmosfera dyplomatyczna.

Rosjanie w coraz większym stopniu godzą się z poglądem, że perspektywa zniesienia sankcji nie jest bardzo bliska. I to nie tylko ze względu na politykę Moskwy, ale na relacje wewnątrz Unii Europejskiej. Takie sądy głosili, co bardziej przenikliwi, ale nie do końca słuchani analitycy. I tak np. Tatiana Romanowa, która opublikowała w Klubie Wałdajskim, opracowanie dotyczące relacji na linii Rosja – UE, już w sierpniu ubiegłego roku była zdania, iż Rosja służy Unii w charakterze straszaka. Istnienie rosyjskiego zagrożenia konsoliduje spoistość wewnętrzną sojuszu. A co więcej, jej zdaniem, załamywanie się równowagi w aliansie niemiecko – francuskim, który stanowił siłę napędową Unii, równoważone jest właśnie faktorem rosyjskim. W jaki sposób? Otóż w tandemie Berlin – Paryż, ta pierwsza stolica miała więcej do powiedzenia w sprawach gospodarczych, ta druga nadawała ton polityczny. Obecnie sytuacja zaczyna się zmieniać, wzrasta pozycja Niemiec, co skłania mniejsze państwa, zarówno z Europy Środkowej, jak i Północnej do poszukiwania nowego punktu równowagi, aby niwelować tradycyjne aksjomaty niemieckiej polityki zagranicznej. I tu nastąpiło zasadnicze przesunięcie – Niemcy chcąc utrzymać swą dominującą rolę w Unii, zarówno w planie gospodarczym jak i politycznym, zmuszone zostały do rewizji swej tradycyjnie prorosyjskiej linii politycznej. I w takiej sytuacji „solidarność z krajami Europy Centralnej stała się jednym z czynników usztywnienia polityki Niemiec wobec Rosji.” Inny czynnik – to funkcja straszaka. Niezależnie od tego, czy zgadzamy się z tą diagnozą warto odnotować fakt, iż spora grupa wpływowych osób w Rosji tak uważa. I są też zdania, że w Unii funkcjonować zaczyna wpływowe antyrosyjskie lobby. Świadczyć ma o tym coraz bardziej jednolita postawa eurodeputowanych, którzy niezależnie od politycznych afiliacji wzywają do zorganizowanego przeciwstawienia się rosyjskiej agresji propagandowej i wprowadzeniu we wszystkich krajach Unii ustaw w typie tzw. listy Magnickiego (regulacje wprowadzone przez USA, obowiązujące również w Kanadzie i Estonii, – dlaczego nie w Polsce? – Obejmującej zakazem wjazdu wyższych rosyjskich urzędników odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka).

Wróćmy jednak do kwestii ukraińskich. Rosyjskie media zaniepokoił też przyjazd do Kijowa Tiny Kajdanowej. Pełni ona funkcję doradcy sekretarza stanu ds. kwestii wojskowo – politycznych. Co tak niepokoi Rosjan? Otóż wcześniej pracowała ona w misji OBWE ds. uregulowania konfliktu karabachskiego, a jeszcze wcześniej zaangażowana była w Kosowie i pracowała w Bośni i Hercegowinie po zakończeniu konfliktu w byłej Jugosławii. I te dane wskazują, zdaniem niektórych analityków, że rozwiązanie konfliktu ukraińskiego przybrać może kształt rozwiązania przyjętego w Bośni. Otóż wprowadzone zostaną wojska - międzynarodowe siły rozjemcze, i również społeczność międzynarodowa zaakceptuje polityczne kształt relacji łączących Kijów i jego zbuntowane prowincje. Do tej pory na takie rozwiązanie problemu nie chcieli się zgodzić Ukraińcy, ale teraz wydają się zmieniać optykę. Pójście w tym kierunku właściwie wyłącza Rosję z gry, ona woli mniejsze formaty, w których ma więcej do powiedzenia. Z jej perspektywy najlepszym jest format dwustronny – decydowanie na linii Moskwa – Kijów, bo wtedy będzie miała więcej do powiedzenia. O to dziś chyba toczy się gra.

I nie sposób nie odnieść się do wywiadu Igora Janke z węgierskim ministrem spraw zagranicznych zamieszczonym dzisiaj w Salonie 24. Pan minister zarzucił innym krajom europejskim, myślę, że również i Polsce to, że o ile oni dużo w sprawach Ukrainy mówią, o tyle Węgrzy świadczą realną pomoc. Zostawiając na boku zadziwiającą pasywność polskiej dyplomacji w sprawach wschodnich, warto zwrócić uwagę, że pomoc węgierska nie przez wszystkich przyjmowana jest z entuzjazmem. Istnieje też inna optyka. Ukraińska pisarka, autorka książek dla dzieci – Larissa Nicoj powiedziała ostatnio, opierając się na danych oficjalnych, iż 68 % absolwentów finansowanych przez Węgry szkół położonych na Zakarpaciu nie mówi po ukraińsku. Co więcej pomoc węgierska skoncentrowana jest na inwestycjach infrastrukturalnych w tym tylko regionie, zaś władze oświatowe wypłacają wszystkim rodzicom zapomogi socjalne z pochodzących ze środków węgierskich funduszy, w tym i Ukraińcom, o ile posyłają swe dzieci do szkół węgierskich. W ubogim regionie te subwencje – 2 000 hrywien na dziecko, mają znaczenie. Na tym ma polegać węgierska pomoc Ukrainie? A jak byśmy się czuli, gdyby na Opolszczyźnie Niemcy rozwinęli taką akcję? Przypomnijmy też wypowiedzi Putina kierowane pod naszym, polskim adresem, w sprawie ewentualnego statusu terytoriów Zachodniej Ukrainy. Gdybyśmy na to poszli to mielibyśmy dziś na Ukrainie nie dwa ogniska konfliktu, a przynajmniej cztery, prócz Zakarpacia doszłyby tereny zamieszkałe przez Polaków. A może również Gagauzi zgłosiliby swoje ambicje separatystyczne. Czy to jest istota "pracy z Putinem"?

 

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka