Marek Budzisz Marek Budzisz
696
BLOG

Gra o Kuryle, gra o gaz i być może gra o Krym.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Niedawne tokijskie spotkanie w formacie 2 + 2 między Rosją a Japonią nie zostało w Polsce dostrzeżone. A szkoda. Nie tylko, dlatego, że do Tokio przyjechał minister spraw zagranicznych Ławarow i nadzorujący siły zbrojne minister Szojgu, a to nieczęsto się zdarza. Waga poruszanych kwestii stanowi o randze spotkania. Wydaje się, że rozpoczęła się twarda, nieustępliwa i przemyślana przez obie strony, batalia o rozstrzygnięcie statusu i przyszłości czterech wysp z archipelagu kurylskiego. Od jej rezultatu może też w przyszłości zależeć przyszły status Krymu.

Ale najpierw trochę historii. Rosjanie zajęli Kuryle w 1945 roku, w trzy dni po podpisaniu przez Japonię aktu bezwarunkowej kapitulacji. W trakcie konferencji w San Francisco Japonia zrzekła się na rzecz ZSRR całego archipelagu, prócz czterech wysp położonych najbliżej (Etorofu, Kunashiri, Shikotan, Habomai), które uważają za część wysp japońskich, nie zaś Kuryli. Od tego czasu trwa spór graniczny. Japończycy domagają się zwrotu wysp. Rosjanie nie chcą nawet o tym słyszeć. W 1956 roku wydawało się, że na fali postalinowskiej odwilży wydawało się, że spór bliski jest rozwiązania, podobnie za czasów Gorbaczowa, ale w tym ostatnim przypadku Japończycy ewidentnie nie dostrzegli takiej możliwości i stracili okazję. Kilkakrotnie (w 1993, 2001 i 2006) roku Kreml proponował Tokio powrót do rozmów. Punktem wyjścia miała być deklaracja moskiewska z 1956 roku, w której wraz z zawarciem traktatu pokojowego Rosja miałaby przekazać dwie najmniejsze wyspy (około 7 % spornego terytorium), ale Japonia nie chce o tym nawet słyszeć. Nieoficjalnie pojawiały się też propozycje nieco bardziej korzystnego dla Tokio rozwiązania sporu (37 % do 63%, a nawet, 50 do 50), ale i o tym Japończycy nie chcieli rozmawiać, twardo i konsekwentnie domagali się oddania całego terytorium. To, że Rosjanie, wbrew obiegowym opiniom, są gotowi ustąpić część terytorium, które uważają za swoje świadczy choćby wytyczenie granicy na Amurze z Chinami, kiedy to Pekinowi przypadły wyspy na tej rzece, co mimo upływu ponad kilkunastu lat nadal wzbudza w Rosji spore kontrowersje. Ale Moskwa nigdy nie robi takich ustępstw w imię „praw” do terytorium. Liczy się siła.

Podobnie i w tym przypadku. Niewątpliwe ożywienie kontaktów (w tym roku Abe planuje być w Rosji przynajmniej dwa razy), jakie można obserwować od wizyty w grudniu zeszłego roku w Moskwie premiera Japonii Shinzō Abe, nie ma nic wspólnego z prawieniem sobie komplementów. Rozmawia się o wojsku i sytuacji strategicznej w regionie. Rosjanie obawiają się instalacji przez Tokio elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, bo to zmusiłoby ich do adekwatnej, i niezwykle kosztownej reakcji. Aby ostrzec, miesiąc temu minister Szojgu poinformował o rosyjskich planach rozmieszczenia dywizji wojska na spornych wyspach. Na razie nie podjęto żadnych kroków w tym kierunku, ale argument jest, Japończycy są zaniepokojeni i protestują. I jedni i drudzy chcieliby nieco wzmocnić swą pozycję w relacjach z coraz bardziej agresywnymi Chinami, i jedni i drudzy mają sporo obaw związanych z Koreą Pn.

I wreszcie wspólne interesy. Rosjanie chcieliby japońskich kapitałów i inwestycji na wyspach archipelagu i we wschodniej Syberii, zaś Japonia potrzebuje surowców – przede wszystkim ropy i gazu. I Rosja to ma, ale nie ma pieniędzy. Te zaś mają Japończycy. Jest tylko pewien problem – Kuryle. Rosjanie chcieliby, aby inwestycje (oczywiście wspólne) wiązały się z uznaniem rosyjskiego systemu prawnego. Na to Japończycy nie chcą się oczywiście zgodzić, bo to ich zdaniem miałoby oznaczać uznanie rosyjskiej jurysdykcji. Proponują wersję kompromisową – zbudowanie specjalnej strefy ekonomicznej, w której obowiązywałby system prawny na podstawie uzgodnień stron, ale inny niż rosyjski i inny niż japoński. Waluta też miałaby być inna. Rozmowy trwają, ale warto je obserwować, bo przyjęcie reżimu prawnego innego niż rosyjski mogłoby oznaczać, że Moskwa dopuszcza oddanie części terytorium, które kontroluje, za cenę inwestycji. A jeśli tak, to przyszłość Krymu, mogłaby być podobnie rozwiązana, ale gra o doprowadzenie do takiej sytuacji musiałaby być naprawdę twarda.

Jak grają Japończycy? To oni kuszą Moskwę wielką inwestycję – budową rurociągu dostarczającego gaz ze złóż Sachalinu do Japonii. Plany tej inwestycji ujawnił rosyjski Kommersant. Japończycy proponują Rosjanom zbudowanie rurociągu już w 2022 roku, o możliwości przesyłania 25 mld m³. Wartość inwestycji – 6 mld dolarów, ich zdaniem bez problemów sfinansują ją na międzynarodowym rynku. Interes, jaki ma Tokio jest oczywisty – kupi gaz 2,5 raza taniej niźli dziś płaci za LPG. A kupuje go niemało – 120 mld m³ rocznie. Plan budowy gazociągu o długości 1,5 tys. km przygotowały dwie firmy - Japan Pipeline Development and Operation (JPDO) oraz Japan Russian Natural Gas (JRNG). Przywoływani przez Kommersant eksperci oceniają, że zakup gazu z Sachalinu przyniesie rocznie około 1,5 mld dolarów oszczędności (w porównaniu do obecnie stosowanej metody), po odjęciu kosztów eksploatacyjnych (ok. 500 mln), przychód ok. 1 mld, czysty zysk 670 mln dolarów. Rosjanie mogliby uruchomić swoje niewykorzystywane złoża, takie jak Sachalin 1 (ok. 500 mld m³) i rozpocząć realizację nowych projektów w szelfie na Morzu Ochockim. Ale na razie Moskwa ociąga się i jest dość sceptyczna. Ma, bowiem pełną świadomość, że z projektu nici o ile nie nastąpią na najwyższym szczeblu „uzgodnienia polityczne”, czyli czytajmy – rozwiązanie kwestii Kuryli. Warto to obserwować – zobaczymy czy Moskwa ustąpi.

 

Ps. Pan Tomasz Alberski ze współpracującej z PGNiG firmy zwrócił mi uwagę, że zniekształciłem wypowiedź p. Macieja Woźniaka dla agencji Bloomberg. Rzeczywiście Pan Prezes powiedział, że jego firma jest gotowa po 2022 roku zakończyć współpracę z Gazpromem, nie zaś tak jak napisałem, że chce ją kontynuować. Moja wina, przepraszam. Przekaz jest już zgodny. Manager polskiego kolosa gazowego mówi to samo, co minister. Pozostaje wszakże nierozstrzygnięta kwestia będąca istotą rosyjskich wątpliwości. Otóż Rosjanie są zdania, że PGNiG nie będzie w stanie doprowadzić do faktycznej dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski, a to, co określa tym mianem jest tzw. wirtualnym rewersem. W efekcie kupowała będzie gaz rosyjski, tylko od firm niemieckich i francuskich. Nie osłabi pozycji rynkowej Gazpromu, bo o tym decyduje to, że rosyjski gaz jest tańszy, i Gazprom więcej go sprzeda, tyle, że do Niemiec. My konsumenci, przepłacimy (prowizje pośredników). I cóż to za dywersyfikacja, ich zdaniem. Czy mają rację?

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka